Wspólnota: - Panie dyrektorze, w październiku nauczyciele mają swoje święto. Co dzisiaj, już na w pełni zasłużonej emeryturze, czuje Pan w takim dniu?
Zdzisław Janus: - Chociaż od siedmiu lat nie mam kontaktu z młodzieżą, stwierdzam, że w dalszym ciągu "siedzi" we mnie szkoła. Myślę też z perspektywy lat, że wybrałem piękny zawód, a jako inżynier miałem dużo innych możliwości. W przypadającym na październik Dniu Edukacji Narodowej zawsze sięgam pamięcią do początków swojej kariery nauczycielskiej w gronie pedagogicznym, które bardzo ciepło przyjęło mnie do swojego składu. Mam też w pamięci koleżanki i kolegów, którzy już odeszli do lepszego świata, ale również wspominam piękne uroczystości z okazji wręczania nagród, odznaczeń i bale, jakie kiedyś odbywały się w Radzyniu dla całego środowiska oświatowego.
W: - Jak i kiedy zaczęła się Pańska historia w radzyńskim szkolnictwie? O czym Pan myślał, wchodząc po raz pierwszy do klasy wypełnionej gromadą uczniów?
Z.J.: - Pracę rozpocząłem 1 września 1974 roku w radzyńskim Technikum Mechanicznym, wchodzącym w skład Zespołu Szkół Zawodowych. Miałem przepracować dwa lata, "odrobić" stypendium - studenci uczelni technicznych po pierwszym roku musieli związać się z przyszłym pracodawcą. Ale te dwa lata przekształciły się w... czterdzieści. Pamiętam do dziś swoją pierwszą lekcję, którą przyszło mi przeprowadzić w klasie 5 technikum z uczniami, wśród których wyglądałem też jak uczeń. Idąc na lekcje, zawsze miałem plan, jak zapanować nad młodzieżą, jak zainteresować tematem, aby mnie słuchano.
W: - Jaki miał Pan patent na okiełznanie żywiołowej młodzieżowej? W Radzyniu zawsze był niepisany podział, że grzeczne, ułożone dziewczynki chodzą do liceum, a do ZSP kwiat młodzieży, który niejednego nauczyciela chciał zagonić w kozi róg. Jaki był patent na to, że żył Pan dobrze i z kadrą nauczycielską, i z uczniami?
Z.J.: - Z tym podziałem na dobrze ułożone dziewczynki z LO i trudnych chłopców w ZSZ to przesada, nigdy nie miałem z tym problemów jako nauczyciel ani później jako dyrektor. W tamtych czasach 20 proc. absolwentów szkół podstawowych chodziło do szkół kończących się maturą (LO, technikum), a 80 proc. do zasadniczej szkoły zawodowej. W naszej szkole zdecydowana większość młodzieży pochodziła ze wsi. Rodzice uczniów urodzeni przed lub w trakcie II wojny światowej nie byli na tyle wyedukowani, aby mogli pomagać swoim dzieciom w nauce, trzeba też pamiętać o 35-procentowym analfabetyzmie naszego powojennego społeczeństwa. Takie uwarunkowania powodowały, że mieliśmy trudniejsze zadanie jako nauczyciele. Trzeba też pamiętać o stałym rozwoju przemysłu i zapotrzebowaniu na fachowców w różnych dziedzinach. Pamiętam dziesiątki "wycieczek" przedstawicieli pracodawców, które już od lutego każdego roku odwiedzały szkołę, aby podpisać wstępne umowy o pracę z potencjalnymi absolwentami. Tak duże zainteresowanie naszym uczniami było swoistym dopingiem do jak najlepszego przygotowania się do przyszłej pracy i my, jako nauczyciele przedmiotów zawodowych i praktycznej nauki zawodu, mieliśmy łatwiejsze zadanie niż koledzy uczący przedmiotów humanistycznych.
W: - Jak Pan radził sobie z młodzieżą?
Z.J.: - Podstawą jest bardzo dobre przygotowanie merytoryczne nauczyciela. Do każdych zajęć przygotowywałem się bardzo starannie, wprowadzałem dużo ciekawostek z dziedziny techniki, często też pokazywałem zagadnienia wychodzące poziomem daleko poza program nauczania, a to imponowało uczniom. Dobre relacje nawiązywane były na zajęciach pozalekcyjnych. Grałem z uczniami w piłkę nożną, koszykówkę, siatkówkę, rywalizowałem np. w pchnięciu kulą i co najważniejsze - często wygrywałem. Prowadziłem szkolne zespoły muzyczne, które występowały na uroczystościach szkolnych, miejskich, regionalnych, czy z powodzeniem w różnych przeglądach. Grałem w zespole "Bardowie" funkcjonującym przy Radzyńskim Domu Kultury. Jeździłem na obozy wędrowne i zimowiska, organizowałem piesze wycieczki w okolicach Radzynia... To wszystko sprawiało, że młodzież uważała mnie za swojego.
W: - A jak budował Pan relacje z nauczycielami?
Z.J.: - Relacje z nauczycielami miałem bardzo dobre od początku pracy. Dyrektorem zostałem z rekomendacji swojego poprzednika, a grono przyjęło tę decyzję przez aklamację. Takie okoliczności postawiły przede mną ogromne wyzwanie i czyniłem wszystko, aby nie stracić okazanego mi zaufania. Myślą przewodnią w moim zarządzaniu szkołą było eliminowanie takich zjawisk, które mi się nie podobały jako nauczycielowi, starałem się być szefem wspomagającym, a nie rozliczającym. Co ciekawe, taki model zarządzania doskonale się sprawdzał, nigdy nie podnosiłem głosu, a wszystko chodziło jak w zegarku. W swoim działaniu zawsze przyjmowałem za punkt honoru pomoc młodzieży i pracownikom w trudnych sytuacjach życiowych.
W: - Przytoczy Pan jakąś anegdotę, zabawną sytuację ze szkoły, która utkwiła Panu w pamięci?
Z.J.: - Mam w pamięci wiele takich zdarzeń, które mogą uchodzić za zabawne, ale nie będę ich ujawniał, bo któryś z bohaterów przywołanej sytuacji może poczuć się urażony. Ze mnie np. żartowano, że lansuję nową modę, kiedy brodziłem po błocie na placu budowy hali wystrojony w garnitur, białą koszulę, krawat i... gumofilce (służbowe!).
W: - Od zawsze było wiadomo, że dyrektor Zdzisław Janus żyje sportem. Aktywnie uczestniczył Pan w życiu radzyńskich klubów. Co w tamtych latach dawał sport? Z.J.: - Sport polubiłem już w 4 klasie szkoły podstawowej i tak zostało na całe życie. W szkole średniej trenowałem piłkę nożną, ale też inne dyscypliny. Zdałem egzaminy na sędziego kandydata, a po dwuletnim stażu na sędziego okręgowego w lekkoatletyce, nauczyciele WF-u nauczyli mnie organizacji różnych imprez sportowych. Z tej wiedzy i umiejętności, które nabyłem w działaniu, korzystałem przez całe dorosłe życie. W maju 1985 roku zostałem wybrany do Zarządu LKS Orlęta Radzyń i od tego czasu uczestniczę w organizacji pracy klubu. Pełniłem też funkcje prezesa, wiceprezesa, sekretarza i członka zarządu. W 2006 roku utworzyłem klasę sportową w ZSP ze specjalnością piłki nożnej z myślą o Orlętach. Wcześniej stworzyliśmy z Powiatem bazę do treningów (boiska, hala sportowa). Spośród nauczycieli, którzy wcześniej wyczynowo uprawiali sport, wyłoniłem kadrę trenerską. W 1993 roku w miejsce szkolnego koła sportowego utworzyłem, a później zarejestrowałem w Urzędzie Wojewódzkim, Międzyszkolny Uczniowski Klub Sportowy Technik-Orion, w którym można było trenować koszykówkę, siatkówkę, później judo, piłkę ręczną, lekkoatletykę, a od 2012 roku pływanie. Moja działalność na tym polu wynikała z przekonania, że sport daje możliwość szlachetnej rywalizacji i wszechstronnego rozwoju dzieci i młodzieży, sprzyja nawiązywaniu przyjaźni...
W: - Przełomowym, historycznym momentem dla ZSZ było opuszczenie murów budynku pamiętającego czasy cara przy ul. Armii Krajowej i przeniesienie szkoły do słynnej "Trójki", czyli nigdy niezalegalizowanej Szkoły Podstawowej nr 3. Po rozbudowie stała się to największa w województwie lubelskim ponadgimnazjalna szkoła zawodowa. Co wtedy stało się najważniejsze?
ZJ: - Dodam jeszcze, że ta budowa była realizowana też jako drugie liceum ogólnokształcące, zmiana nazwy zadania inwestycyjnego wiązała się z wielkością dofinansowania z Ministerstwa Edukacji Narodowej. Powstały w 1999 roku Powiat Radzyński przejął ten budynek w stanie surowym. Radni powiatowi pierwszej kadencji początkowo nie byli przychylni pomysłowi, aby ten obiekt przeznaczyć na potrzeby naszej szkoły, argumentując, że najwięcej bezrobotnych jest wśród absolwentów szkół zawodowych. Przypomniałem więc, że przez długie lata aż 80 procent młodzieży kończyło tzw. zawodówkę, a tylko ok. 5 procent podejmowało studia wyższe, stąd taki obraz bezrobocia. Przekonywałem, że fachowcy będą potrzebni zawsze. Bardzo wspierali mnie w tych staraniach moi zastępcy: mgr inż. Wiesław Korólczyk i mgr Mieczysław Zając, którzy byli wówczas radnymi powiatowymi. Już wtedy byliśmy w grupie największych szkół zawodowych, nauka w budynkach na Armii Krajowej trwała od godz. 7.15 do 20.20. Oddanie do użytku 4 marca 2002 pierwszego segmentu przy ulicy Sikorskiego umożliwiło nauczanie na jedną zmianę, co w sytuacji ograniczenia połączeń autobusowych było zbawienne. Wcześniej kadra pedagogiczna, uczniowie i ich rodzice spontanicznie wzięli udział w pracach porządkowych, co przyspieszyło przeprowadzkę. Ileż to było radości, łza się w oku kręci na wspomnienie tych chwil!
W: Kolejne lata to kolejne etapy historii ZSP...
ZJ: 4 września 2004 r. oddaliśmy do użytku drugi segment, 4 września 2006 r. nadaliśmy placówce imię Jana Pawła II, a od 1 grudnia 2007 zaczęliśmy użytkować halę sportowo -widowiskową. Można przyjąć, że cyfra "4" jest dla tej szkoły magiczna (nawiasem mówiąc na emeryturę odszedłem w 2014 r. po 40 latach pracy). Teraz mogłem realizować swoją wizję rozwoju szkoły poprzez tworzenie nowych kierunków kształcenia, uwzględniając zapotrzebowanie rynku pracy i zainteresowania młodzieży. Udało się utworzyć 7 nowych kierunków, stworzyć obudowę dydaktyczną, pozyskać fachową kadrę różnych specjalności. Z perspektywy czasu widać, że decyzje, jakie wtedy podejmowałem okazały się słuszne. To wszystko było możliwe dzięki wsparciu kadry kierowniczej, nauczycieli i wszystkich pracowników, którym raz jeszcze tą drogą dziękuję. W: Podczas uroczystości w czerwcu 2014 r., kiedy w programie uroczystości zakończenia roku szkolnego pojawił się punkt "pożegnanie przechodzącego na emeryturę dyrektora Zdzisława Janusa", nie obyło się bez wzruszeń i podziękowań. Mówił Pan wtedy: "Coś się kończy, a coś zaczyna. Spotykamy się na uroczystości, która ma szczególny charakter. Jest to jeden z tych dni, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Zakończenie roku to czas na różnego rodzaju podsumowania. Ja zawsze myślałem, że mam 24 lata, a tu 40 lat minęło jak jeden dzień. Pamiętam jak 30 lat temu przy mównicy stał mój poprzednik. Mimo że wydawało się nam, że jest twardzielem, to kilka razy mu łezka pociekła, tak jak mi dzisiaj. Dziękuję serdecznie nauczycielom za lata wytężonej pracy, doskonałej pracy i za to, że wytrzymali ze mną 30 lat dyrektorowania". Zapytam o te kluczowe momenty podczas 40-letniej pracy zawodowej. Gdyby Pan musiał wymienić tylko kilka... ZJ: Kluczowe momenty w mojej karierze zawodowej to decyzja o pozostaniu w szkole, kiedy już miałem propozycję pracy jako inżynier w innym miejscu. Kluczowy wpływ na jej zmianę miał dyrektor Toczyński. Drugi bardzo ważny moment był wtedy, kiedy nie zrejterowałem i jako niedoświadczony dyrektor poradziłem sobie z trudną sytuacją lokalową, gdy w październiku 1984 r., po niespełna dwóch miesiącach mojego dyrektorowania, obwiesił się strop w jednej z sal i trzeba było zamknąć prawie całkowicie jeden budynek dydaktyczny. Trzeci, to kiedy podjąłem w tygodniu poprzedzającym pogrzeb Ojca Świętego decyzję o przeprowadzeniu procedury nadania placówce imienia Jana Pawła II. Zainspirował mnie do tego wicedyrektor Wiesław Korólczyk i postawa młodzieży w tamtym czasie.
W: W tym samym roku, 2014, przeszła na emeryturę Anna Janus, znakomita nauczycielka języka polskiego w ZSZ, potem w ZSP, a prywatnie pańska małżonka. Czy takie rodzinne oparcie pomagało, czy też powodowało, że jednak trudno było w zaciszu domowym zatrzasnąć drzwi za "pracą"? Co na to pani Ania?
ZJ: Może to zabrzmi dziwnie, ale nigdy nie dzieliłem się wiedzą z zakresu zarządzania szkołą ze swoją małżonką. Wadą takiego układu, kiedy żona jest podwładną, był problem jej nagradzania, bo czasami na to zasługiwała, ale ja z wiadomych względów byłem bardzo powściągliwy, co też uważam za niesprawiedliwe.
AJ: Nie da się tych drzwi "zatrzasnąć". Pracowaliśmy pod jednym dachem, bywały dni, kiedy nie widzieliśmy się cały dzień, ale w domu ciągle byliśmy w pracy. To prawda, że mąż-dyrektor nie dzielił się ze mną wiedzą tajemną, zresztą nie była mi ona do szczęścia potrzebna (czasami lepiej nie wiedzieć), ale często dochodziło do starć na tle postrzegania problemu z różnych pozycji: ja - szeregowa nauczycielka, on - dyrektor. Sprawdzała się zasada, że punkt widzenia zależy od... Poza tym byłam chyba najsolidniej hospitowaną nauczycielką. Mój dyrektor widział, co sprawdzam, jak sprawdzam, co mam w szkolnej dokumentacji itp. Dobrą stroną tej sytuacji było to, że wiedział, ile naprawdę pracuje nauczyciel. W sprawach zasadniczych mamy bardzo podobne poglądy, dotyczy to również sytuacji w oświacie, więc ostatecznie udało się przetrwać na dobre i złe te ponad 40 lat.
W: Jesteście Państwo świadkami zmian w edukacji, realizatorami reform. Czego się trzeba trzymać, by zawód nauczyciela sprawiał przyjemność? Pytam o to w kontekście biurokratyzacji tego zawodu. Czy dawniej było prościej?
ZJ: Realizatorami reform już nie jesteśmy, wspieramy i współczujemy naszym następcom, życząc im powodzenia. Nauczyciel był, jest i będzie najważniejszym realizatorem wszelkich zmian i dlatego ten zawód musi być kiedyś dowartościowany. Ja przez 40 lat słyszałem, że będzie lepiej i się nie doczekałem, chociaż był taki moment, że sprawy szły w dobrym kierunku, ale władza się zreflektowała i zostało po staremu. Nie powiem która, bo ktoś powie, że emeryt a uprawia politykę. Pyta Pani o biurokrację. Faktycznie, dawniej było jej mniej. "Papierologia" wzrosła szczególnie wtedy, kiedy wprowadzono egzaminy zewnętrzne i mierzenie jakości pracy szkoły, czyli ewaluację.
W: Co byście chcieli Państwo przekazać swoim następcom, tym którzy teraz zaczynają pracę w roli nauczyciela stażysty?
AJ i ZJ: Pracowaliśmy w dwóch ustrojach i przeżyliśmy wiele reform, znamy doskonale dobre i złe strony tego zawodu - z naciskiem na dobre. Trudno przekonywać młodych do podjęcia pracy w szkole w obecnej sytuacji. Tym, którzy się już zdecydowali, nie mówimy, że będzie łatwo, ale na pewno na nudę narzekać nie będą. Życzymy im wytrwałości i sukcesów zawodowych, dostrzeganych i przyzwoicie wynagradzanych
. W: Dziękuję serdecznie za rozmowę. Rozmawiała : Monika Mackiewicz
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.