Doznawałbym wtedy niepodległości jak swędzenia czy upodobania. Ale tak można sądzić, czytając zawzięte dyskusje nad zakazywanym lub dozwolonym marszem niepodległości. „Mam wszystko w du ...e, pójdę sobie na swój marsz niepodległości!” - napisał pewien internauta. To bardzo charakterystyczna opinia. Mój marsz – moja niepodległość. Jakąż władzę mają ludzie potrafiący zarządzać takimi emocjami!?
Każde zwierze stadne lubi swoich a nie lubi obcych. Swój to ktoś taki jak ja, tak samo czujący. Przecież nie sprawdzisz, kto jak czuje. Ale możesz wierzyć, że czuje tak jak Ty. Wystarczy tylko wskazać, kto jest obcy a kto swój. Emocje zrobią resztę. Oczywiście podziały można mnożyć a emocje ... zrobią swoje. „Divide et impera”. W tym momencie powinieneś już mieć - Czytelniku - skojarzenia z naszą sceną polityczną.
Czy się to komuś podoba, czy nie, Polak jest nieuleczalnym anarchistą, mylącym swobodę z niepodległością. Niepodległość oznacza dla niego niezależność od jakiejkolwiek organizacji, w tym również od własnego państwa. Tak nas ukształtowała tradycja powstań. Powstania przegrały nie osiągając swoich celów. W sensie organizacyjnym były zatem klapą. Ale po fakcie zostały zmitologizowane. Mit nadał im sens „wyższy”, mistyczny. Ale ceną była deprecjacja zwykłej wydajności. Moim zdaniem jest to sens czysto emocjonalny. Taki sam sens ma dla mnie rosół. Ktoś może podzielać moje upodobanie, wtedy będzie nas dwóch. Nie trzeba się ze mną zgadzać co do rosołu czy mitologii patriotycznej ale nie można się nie zgodzić, że niepodległość to cecha państw, które są tak zorganizowane, że nie pozwalają rządzić się obcym wywiadom, dyplomacjom, wpływom politycznym lub gospodarczym. W języku cybernetyki jest na to zgrabny termin: układ samosterowny. Taki układ działa zawsze w otoczeniu innych układów i rywalizując z nimi o zasoby środowiska podlega prawu selekcji. Dopóki nie ulega, może celebrować i świętować swoją samosterowność.
My natomiast nawet nie dyskutujemy, czym mogłaby być nasza samosterowność (nie mówiąc już o tym, jak szybko zbudować autostradę, zorganizować edukację, czy wyjaśnić katastrofę smoleńską) tylko celebrujemy motywację, czyli mitologię narodową. Według antropologów mity organizowały życie plemion w przedpiśmiennej erze ludzkości. Wtedy ludzie opowiadali sobie historie. Ponieważ nie mogli ich spisać, musieli je zapamiętać. Historie były więc proste, życiowe oraz nacechowane emocjonalnie. Dzisiaj brzmią nieco absurdalnie. Możemy o nich ironizować, jak Jack Sparrow w filmowym hicie „Piraci z Karaibów” o planie przejęcia Latającego Holendra: „Podoba mi się. Dobry plan. Prosty i łatwy do spamiętania”. Z wynalezieniem pisma mity zostały zastąpione przez doktryny i oparte na nich instytucje. Oczywiście „z niczego nic nie powstaje”. Doktryny oparto na mitach ale zmiana była jakościowa. Doktryna daje możliwość analizy. Mit może być tylko interpretowany. Doktryny religijne wydały filozofię, ta wydała naukę a nauka technikę. Organizacja społeczna weszła na inny poziom. Skalę zmiany pokazuje różnica między religią Aborygenów a religią starożytnego Egiptu czy obecnie religią katolicką. Ludy pierwotne nie są w stanie utworzyć państwa. Mit nie wystarcza. Cywilizacja hinduska, aztecka czy arabska, miały filozofie i zorganizowały się w państwa ale nie wydały z siebie nauki. I zostały zmiecione.
A na jakim poziomie jest nasza organizacja, czyli nasza, polska niepodległość AD 2018?
Włodzimierz Kowalik