reklama

Józef Korycki - legenda wciąż żywa

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: Picasa

Józef Korycki - legenda wciąż żywa - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaWczoraj, w ramach "Spotkań u Hrabiego", organizowanych przez Instytut Bronisława Szlubowskiego odbyło się spotkanie z autorami książki "Janosik Podlaski. Józefa Koryckiego prywatna wojna z komunizmem" - Ernestem Szumem (autor dwóch artykułów, zamieszczonych w "Radzyńskim Roczniku Humanistycznym", trzeci wyjdzie w tegorocznym tomie) i Markiem Kamińskim (spotkał Koryckiego w więzieniu, odsiadując wyrok za działalność opozycyjną w PRL-u). Z opowieści przybyłych na spotkanie wyłania się niejednoznaczny obraz odważnego człowieka, uwielbianego przez chłopów, szanowanego przez współwięźniów. Dzięki spotkaniu i opowieściom przybyłych autorzy pozyskali nowe wątki z życia tego, którym straszono kiedyś radzyńskie i okoliczne dzieci.

- To był dobry człowiek - mówiła  właścicielka powyższego zdjęcia (Korycki stoi pierwszy z prawej). -Korycki i jego działalność była znana w Radzyniu - powiedział na wstępie prezes InBroszu, Dariusz Magier. - Legenda jego postaci jest częścią odbywającej się wówczas wielkiej propagandy.

Kamiński poznał przyszłego bohatera książki jako sparaliżowanego, chorego człowieka w 1985 r. Koryckiego zainteresował jego status więźnia politycznego, pytał go o funkcjonowanie podziemnego wydawnictwa. - Po kilku opowieściach nabrał do mnie zaufania zaczął opowiadać historię swego życia. 

Szum natrafił na postać Koryckiego przez...list gończy, rozpowszechniany w ówczesnej komunistycznej prasie. - Podczas syntezy zebranych informacji wyłonił mi się obraz człowieka, diametralnie innego niż jego obraz z prasowych notatek. Rozpuszczane, krążące do dziś pogłoski w znakomitej większości mogły być jedną z technik operacyjnych milicji

Walka samotnego wilka

Był niewątpliwie niezwykłym człowiekiem, jednak dyskredytowanym przez komunistów pod każdym względem, w każdej sferze jego życia. W zgromadzonych materiałach widać osobę szlachetną, silną, wyrzekającą się prywatnego życia, wszystkich więzów międzyludzkich. Był samotnikiem. Podjął walkę z górą skazaną na porażkę. Porażka miała dwa oblicza - stracił wszystko przez to, co robił w życiu. Ale z drugiej strony jego niezłomność, wiara, konsekwencja w tym, co chciał robić i robił jest też w moich oczach jego zwycięstwem.

- kreślił sylwetkę "Janosika Podlaskiego" współautor książki.

Od chłopów - czołg w prezencie

Został złapany 14 maja 1982 r. - Na swój ostatni bój wyruszył w 1979 r. - wspominał historię opowiedzianą mu przez bohatera, Kamiński. - Wtedy zdecydował się na radykalizację swojej działalności. Wcześniej dokonywał drobnych napadów, a "łupy" rozdawał okolicznym chłopom, tworzył organizację.

Zaczął napadać na sołtysów. Typową sytuacją było, że szedł do takiego sołtysa, pokazywał mu swojego "kałacha" (w istocie pepeszę) i mówił: "Dawaj komunistyczne pieniądze, twoich nie chcę". Rekwirował je, po czym rozdawał okolicznym chłopom albo np. kupował traktor. W pewnym momencie mieszkańcy wsi zaoferowali mu...czołg T-34, przechowywany w stodole z czasów II wojny światowej. Nie miał jednak paliwa ani amunicji. To miara zaufania i wsparcia, jakie otrzymywał.

Ostatnia obława

Organizowano na niego kilka obław. W tej ostatniej, pierścień ścigających naprawdę się zacisnął. Brało w niej udział ok. 500 milicjantów, żołnierzy, kilka helikopterów, transportery opancerzone.

- Jak na jednego człowieka to dosyć dużo. Stało się dla niego jasne, że nie uda mu się uniknąć aresztowania. Wyszedł ze swojej kryjówki. Powiedział mi, że nie chciał strzelać do tych młodych milicjantów. Nie było w nim zapiekłości, uważał ich również za ofiary systemu. Położył "kałacha" na ziemię, przeżegnał się, krzyknął; "Niech żyje Polska!" i strzelił sobie w głowę z sowieckiego pistoletu.

Po czterech dniach...obudził się w szpitalu w Międzyrzecu. Kula utkwiła mu między półkolami mózgu (lekarze nie byli w stanie jej wyjąć), nie zginął. Był jednak częściowo sparaliżowany, miał złamaną prawą rękę. Trafił do więzienia.

Istnieją także różniące się między sobą dwie  relacje milicyjne. Jedną - dowódcy oddziału specjalnego - zawarto na łamach milicyjnego pisma "W służbie narodu" - dopowiedział Szum. Wersja jest historią bohaterów, którzy ujęli groźnego bandytę. Oni go postrzelili, miało dojść do wymiany strzałów. Wiele faktów wskazuje na to, że milicyjne relacje, powtarzane do dzisiaj, są fałszywe.

Zatwardziały antykomunista

Relację Koryckiego prof. Kamiński zawarł w swojej poprzedniej książce "Gry więzienne", dotycząca polskich zakładów karnych lat 80-tych. PRL-owska prasa, partyjne tygodniki przedstawiały go jako groźnego bandytę, który działa na szkodę zwykłych ludzi, niebezpiecznego dla obywateli. 

Tak nie było. W środowisku, w którym przebywał i ukrywał się, był nie tylko akceptowany przez miejscową ludność, ale był mocno wspierany. Odwdzięczał się swoim karmiącym i ukrywającym go dobroczyńcom, którzy uprzedzali go o milicyjnych działaniach. Dzielił pomiędzy potrzebujących to, co uzyskiwał poprzez napady na sołtysów i kradzieże w GS-owskich sklepach. Nie zgromadził żadnego majątku.

- stwierdził badający jego życiorys Szum, zadając pytanie: Czy jego ideowa postawa może usprawiedliwiać kryminalną działalność? Różnie można to oceniać. Dla niektórych cel uświęca środki, dla innych nie.

W więzieniu został umieszczony w celi z umysłowo chorym, który wcześniej udusił całą swoją rodzinę. Prokurator umieszczając go razem ze "świrem", liczył na podobny scenariusz. Korycki, mimo że częściowo sparaliżowany, zaczął z nim rozmawiać. Ten po czasie zaczął mu pomagać. Podobnie czynili współwięźniowie na Rakowieckiej, którzy prosili go o rozwiązywanie sporów.

Brak śladów współpracy z SB

Podczas pobytów w więzieniu być może dochodziło do prób zwerbowania go jako współpracownika - odpowiadali na pytanie z sali o rzekomą współpracę z SB. - Nic nie znaleźliśmy. Nie ma żadnego dokumentu, potwierdzającego taki fakt. Jedyną poszlaką może być to, że kilkukrotnie wychodził z więzienia na warunkowe zwolnienia. To budzi wątpliwość - nie znaleźli potwierdzenia, że mógł być to jakiś układ z władzą, że mógł być Tajnym Współpracownikiem. W czasach PRL-u recydywa była recydywą.

Zgromadzeni na spotkaniu przypominali fragmenty krążących plotek o rzekomych kryjówkach, jego wizytę i stawianie wódki bywalcom baru w Ulanie, okoliczności obławy czy przeszukiwania zabudowań gospodarczych przez tropiących -swego czasu - najpopularniejszego poszukiwanego w Polsce, którego ludzie z "Solidarności" odwiedli od pomysłu wykolejenia pociągu z radzieckimi żołnierzami. 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE