Marianna Ochnio, mieszkanka powiatu radzyńskiego, przyszła do redakcji, by opowiedzieć, jak z jej perspektywy wyglądała historia "nożownika", nie tylko na podstawie komunikatów policyjnych. Podkreśla, że jej mąż trafił do szpitala 24 maja z ostrym udarem niedokrwiennym mózgu (ogniska w prawej i lewej półkuli), co miało wpływ na jego zachowanie. A nie został potraktowany zarówno przez wypisującego go ze szpitala lekarza, jak i śledczych, jak chory człowiek, tylko jak zwykły więzień. Trafił na "policyjny" dołek, co według niej groziło mu kolejnym udarem, czy nawet śmiercią.
Trafił do szpitala
- Już dzień wcześniej przed zabraniem męża przez pogotowie, mąż bardzo się źle czuł. Nawet wynajął człowieka do koszenia trawy, bo miał zawroty głowy. Kolejnego dnia przez cały dzień zaczął zamiatać mieszkanie, sprzątać szczotką. Dla mnie to już było dziwne, bo on od 40 lat nie wiedział, gdzie ta szczotka stoi w domu. Ewidentnie było coś nie tak - opowiada kobieta. - Sam poprosił, żebym zadzwoniła po karetkę, bo źle się czuł. Powiedział: - Ja się bardzo źle czuję, chyba mam kolejny udar. Wiedział, jak to jest, bo to był piąty udar męża. Przyjechało pogotowie, powiedziałam, że ma zaniki pamięci, to zamiatanie mnie zaniepokoiło. W piątek po południu trafił do szpitala. Badanie tomografem wykazało, że jest udar i lekarz z neurologii przyjął go na oddział. Byłam spokojna, że leży już w szpitalu i dostanie pomoc - relacjonuje kobieta.
(…)
Więcej w elektronicznym (CZYTAJ TUTAJ) i papierowym wydaniu Wspólnoty (dostępnym w punktach sprzedaży).