Ksiądz Lucjan Niedzielak, urodzony w 1908 roku, jeszcze w czasach okupacji niemieckiej, podczas swojej posługi w Huszlewie, pod pseudonimem "Głóg", złożył przysięgę żołnierską w Armii Krajowej. Dlatego za swój obowiązek uważał dalsze wspieranie podziemia także wtedy, kiedy w 1943 roku został proboszczem w podradzyńskiej Polskowoli. Była to placówka o ciekawej historii i codzienności. Do lat dwudziestych nazywała się Ruskowolą, a to za sprawą intensywnego osadnictwa rusińskiego; długo we wsi była tylko cerkiew a nie było kościoła. Dopiero w międzywojniu szala przechyliła się tu na rzecz rzymskiego katolicyzmu i polskiej identyfikacji narodowej. Ale kiedy już się tak stało, okolica stała się ostoją patriotyzmu a w czasie wojny miejscem intensywnej działalności niepodległościowej i zagłębiem partyzanckim.
Śmierć nie była niespodzianką
Już po wejściu Sowietów proboszcz związał się z post-akowskimi partyzantami z Wolność i Niezawisłość. Pośredniczył w kontaktach, przekazywał informacje, służył jako spowiednik. Szczególnie głęboko zaangażował się w sprawę badania zbrodni, jakiej NKWD i polska bezpieka wojskowa dokonały na Uroczysku Baran w Kąkolewnicy w roku 1944. W miejscu nazywanym "Podlaskim Katyniem" zamordowano strzałem w tył głowy, wedle różnych szacunków, być może nawet 1000 osób.
Duchowny miał świadomość, że jego działanie nie umknęło uwadze komunistów. Poważnie liczył się z możliwością zamachu.
Ja najprawdopodobniej zginę – mówił z przekonaniem.
Rzeczywiście, w radzyńskiej katowni Urzędu Bezpieczeństwa knuto przeciw niemu co najmniej od 1945. Najpierw szukano "cyngla" wśród pojmanych i torturowanych partyzantów a także wśród kryminalistów. Wedle jednej z relacji ubek namawiał torturowanego żołnierza AK "Urwisa", by za cenę zwolnienia zamordował księdza Niedzielaka. W czasie tortur mówił rzekomo:
"Księdza tyz spzątniem. I świnty krucyfiks nie pomoze!
Bezskutecznie. Całą brudną robotę ubecy musieli wykonać sami.
Trzy strzały w głowę
5 lutego 1947 pod plebanią w Polskowoli zjawiło się komando morderców, w którym wiodącą rolę odgrywał niejaki Edmund Szczęśniak (w niektórych zapisach Szcześniak). Sterroryzowali gospodynię i zaczekali na powrót księdza.
Kiedy kapłan wrócił, rozebrali go z kożucha i butów, okradli dom, wyprowadzili duchownego na dwór i tam zamordowali trzema strzałami w głowę.
Nie był to koniec operacji. Za komunistycznymi zbrodniami zawsze niemal idzie próba dezinformacji i zrzucenia odpowiedzialności. W pierwszych godzinach po zbrodni ubecy ( w tym osobiście ówże Szczęśniak, mimo cywilnego stroju rozpoznany, najpewniej przez gosposię), próbowali pozorować śledztwo i rozpowiadać, że księdza Lucjana zamordowało niepodległościowe podziemie, wskazując na popularnych w okolicy dowódców WiN Juliana Wocha "Białego" i Jana Grudzińskiego "Płomienia". Oczywiście nikt w to nie uwierzył.
Dlaczego go zabito?
Co do motywów, jakimi kierowała się bezpieka podejmując decyzję o zabójstwie księdza Niedzielaka, istnieją dwie, niewykluczające się wzajemnie, wersje. Pierwsza, wskazuje fakt, że duchowny wspierał i uczestniczył w konspiracji oraz posiadał szczególną wiedzę na temat zbrodni z Uroczyska Baran, co komuniści uznali za tak wielkie zagrożenie, że podjęto decyzję o zamachu. Oczywiście żaden dokument w tej sprawie się nie zachował. Być może jednak istniał też pewien wątek osobisty. W 1985 ksiądz Franciszek Chwedoruk, w czasie dramatu służący w Łomazach, złożył relację w której inicjatywę i wykonanie zbrodni przypisał niejakiemu ubekowi Milanowiczowi. Owoż ojciec rzeczonego, nauczyciel m.in. z Jabłonia i Polskowoli, aktywny już przed wojną komunista i wojujący ateista, miał zostać zgładzony przez podziemie, za co syn obwiniał m.in. ks. Niedzielaka.
Wedle relacji ks. Chwedoruka, ówże młody Milanowicz miał potem chodzić po Międzyrzecu (gdzie pełnił służbę w Urzędzie Bezpieczeństwa) w butach zabitego księdza.
W tej wersji wydarzeń Szcześniak miał być tylko pomocnikiem głównego mordercy.
Nie da się więc wykluczyć, że motywacja była dwojakiego rodzaju: oprócz politycznej także urojona zemsta osobista. Bezpieka wprawdzie nie cofała się przed morderstwami (zwykłymi metodą bandycką i skrytobójczą czy tzw. "mordami sądowymi") wobec duchownych, lecz nie były one znowuż codziennością. Znając bohaterską postawę wielu księży i wiedząc, że zabito akurat proboszcza z Polskowoli, można przyjąć, że jakąś rolę odegrał motyw osobisty.
Kaci niewiele przeżyli ofiarę
Z pewnością sprawcy mieli świadomość, że ich czyn wpisuje się w cele i potrzeby ówczesnej władzy oraz że ich działanie okaże się zupełnie bezkarne, a co więcej może liczyć na na nagrody.
I te "nagrody" nadeszły nadspodziewanie szybko. Informacje o zbrodni dotarły m.in. do "Białego", który natychmiast zjawił się na miejscu i zaczął prostować rozpuszczanie przez sowieciarzy plotki o udziale podziemia w zabójstwie. Wiedząc o tym UB zorganizowała zasadzkę.
Doszło do strzelaniny, w której Szczęśniak zginął na miejscu, zaś Julian Woch został śmiertelnie ranny.
Jak pisze prof. Dariusz Magier: "Niedzielny poranek, kiedy to miał odbyć się pogrzeb zamordowanego proboszcza, powitał ludzi zmierzających do kościoła symbolicznym obrazem. Na drodze prowadzącej do świątyni leżało truchło ubeka przywdzianego w zrabowane księdzu buty i kożuch". (Intryguje ten motyw zagrabionego księdzu odzienia... Buty ponoć ukradł ten Milanowicz...) Zresztą i on niewiele przeżył kamrata. Wedle opowiadania ks. Chwedoruka niedługo później zginął makabrycznie, rozerwany w drodze na ćwiczenia źle umocowanym do pasa granatem.
Księdza Niedzielaka pochowano w rodzinnym Hadynowie. Pogrzeb przerodził się w uroczystość patriotyczną. Odśpiewano hymn i Rotę. Na krzyżu umieszczono tabliczkę z napisem "Zginął śmiercią męczeńską, zamordowany przez czerwonych siepaczy". w 1982 roku na miejscu zabójstwa biskup Wacław Skomorucha poświęcił pomnik. Po 1989 roku ksiądz Lucjan został patronem szkoły w Polskowoli oraz duchowym patronem Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość" Inspektorat Radzyń.
Według niektórych, nie do końca potwierdzonych informacji, ksiądz Lucjan był dalekim kuzynem księdza Stanisława Niedzielaka, kapelana rodzin katyńskich, zamordowanego przez bezpiekę jeszcze w styczniu 1989 roku, określanego jako "ostatnia ofiara Katynia".