- Co mi najbardziej przypomina Ukrainę? - Ukraina jest dla mnie stepem. Urodziłam się i wyrosłam na stepie. I maluję step z największą miłością. I on wychodzi u mnie najlepiej - mówi Alina Shmygol. Ukrainka mieszkająca od ponad roku w Kuraszewie, dzielnicy Suchowoli.
Rozległy, kwietny step to częsty motyw w jej akwarelach. Tam, gdzie mieszkała wcześniej, w Melitopolu, mieście położonym 300 km od Doniecka, była prawnikiem. Jako adwokat prowadziła sprawy gospodarcze, często wygrywała. Angażowała się aktywnie w działalność organizacji pozarządowych, życie społeczne, miała szeroki krąg znajomych, przyjaciół. Po wybuchu wojny, wraz z mężem podjęła życiową decyzję. Wraz z dwiema małymi córkami zdecydowali się opuścić rodzinny kraj i zamieszkać w Polsce. Dla niej był to nowy, nieznany początek świata. Musiała pożegnać się z rodziną, zawodem, karierą, poukładać wszystko od nowa. Prawie od zera.
Wybór
- Mój mąż ma polskie korzenie, jego dziadek był Polakiem, dlatego dla niego ta decyzja nie była taka trudna. On od wielu lat bardzo chciał wyjechać do Polski, tym bardziej że miał Kartę Polaka - opowiada. Spełnił swój plan w styczniu 2016 r. Zaproponowano mu pracę. Jego firma miała siedzibę w Czemiernikach, a ukraińska firma, w której był wiceprezesem, potrzebowała kogoś, by tu załatwiał formalne, urzędowe sprawy, wizy itd. Mąż zna bardzo dobrze język polski, więc pojawiła się szansa. - Przez pierwszy rok, kiedy wyjechał, mieszkałam na Ukrainie sama z dziećmi. Nie wiedziałam co mam zrobić - dołączyć do męża w Polsce, czy zostawać na Ukrainie? Jednak kiedy front zbliżał się do nas, zdecydowałam, że do niego dołączę. Nie chciałam tak żyć i żyć bez męża. My tam, a on w Suchowoli. Młodsza córka już zaczęła zapominać tatę. A przecież "tam dom twój, gdzie ukochani" - wspomina.
Jak się odnaleźć?
Na Ukrainie, jako prawnik, specjalizowała się w sprawach związanych z przestępstwami gospodarczymi. W zawodzie pracowała 16 lat i na swoim koncie miała wiele wygranych procesów. - Byłam dobrym adwokatem. Moimi klientami byli biznesmeni, prowadziłam sprawy gospodarcze i starałam się zawsze wygrywać - tłumaczy. Wyjazd do Polski oznaczał dla niej śmierć zawodową. Nostryfikacja dyplomu to rzecz nieosiągalna. Trzeba znać bardzo dobrze język polski. W prawie, w interpretacji zapisów jeden przecinek, słowo, ma ogromne znaczenie.
Zawsze lubiłam malować
Czas adaptacji w nowym kraju i w nowych warunkach pomaga jej przetrwać dawna pasja. Wcześniej nie było na nią czasu, teraz jest i terapią, rozrywką i tym, co wypełnia sporą część życia. Rysunki, farby, ołówek, kartka papieru zapełniana artystycznymi wizjami do tej pory stanowiło hobby, na które zapracowana prawniczka i mama dwóch córek rzadko mogła sobie pozwolić. - Malowałam może jeden obrazek w miesiącu, lub nie, nie było czasu - opowiada. Kiedy pojawiła się w Kuraszewie musiała znaleźć odpowiedź na pytanie: - Co dalej? - Pracy w Kuraszewie nie ma, nie znam dobrze języka polskiego, poza tym zajmuję się dziećmi i domem. Pomyślałam, że może malowanie będzie moim nowym życiem - tłumaczy. Zastrzega, że nie jest profesjonalistką, ale chce się doskonalić. Technik malarskich uczy się z filmików instruktażowych, kontaktuje się z bardziej doświadczonymi malarzami, których prace są dla niej wzorem i ją inspirują. Uczy się, maluje i jest szczęśliwa. Ma za sobą już pierwszą wystawę. Kawiarnia Artystyczna Kofi&Ti w ubiegłym roku zaprezentowała jej akwarele. Kilka szybko znalazło nabywców. Ceny niewygórowane, a widok pięknych irysów, bzów, pejzaży, dziewczęcych portretów koi oko i duszę.
Wolę siebie jako malarkę
- Moja wcześniejsza praca prawnika była trudna. Mocno angażowała mój umysł, psychikę, działała jak narkotyk. Chciałam zwyciężać, wygrywać. Gdy to się udawało, euforia była ogromna, ale potem te emocje opadały i opadały. Trzeba było nowej adrenaliny i nowego zwycięstwa. Dlatego czuję się o wiele bardziej szczęśliwa jako kobieta - artystka, nie jako kobieta prawnik - szczerze przyznaje. Malowanie jest jak terapia. W dodatku, jej efekty dają kolejną radość. - To jest dla mnie najważniejsze. Kiedy widzę, że to co robię ludziom się podoba. Oglądają moje prace, robią zdjęcia, gratulują mi. Znajomi z Ukrainy na moim koncie na Facebooku dopingują mnie, wspierają. To mi daje wiarę i dużo energii. Uwielbiam siadać do sztalugi. Kiedy zaczynam malować wszystkie problemy przemijają, odchodzą. Czuję się szczęśliwa - mówi z radością.
Drugi kraj na życie
W Kuraszewie małżeństwo ukraińskie powoli wtapia się w lokalny koloryt. - Zaprzyjaźniamy się z ludźmi, poznajemy, bardzo pomaga mi nauczycielka plastyki z Suchowoli Dorota Iwanejko, Kuba i Justyna Jakubowscy z Radzynia, mamy wspaniałych sąsiadów - opowiada malarka. Po roku pobytu zaczęła oswajać się z Polską i z poczuciem, że tu już zostanie. - Bardzo tęsknię za domem i za Ukrainą, ale Polska to pierwszy kraj, zaraz po niej, który dla nas tak wiele znaczy. Za mało jest 10 palców u rąk, żeby wyliczyć ile dobra nas ze strony Polski spotkało - mówi. Wie, że o powrocie nie może nawet marzyć. - Znam wielu Ukrainców, którzy wyjechali. Na trochę, na dwa lata. Potem nie wracają 20 lat, 25. Każdy z nich chciałby. Tam zostają rodzice, rodziny, wspomnienia. Ale żyć trzeba nadal. I trzeba walczyć o szansę na lepsze życie, bo ono może się takie stać - wypowiada słowa jak życzenie.