Wspinaczki uczył się od 1975 r. w Tatrach i zaczynał, jak podkreślał - w wieku, kiedy inni już kończyli. W 1990 r. zdobył swój pierwszy ośmiotysięcznik – Gaszerbrum II (8035 m n.p.m.), ostatni – Annapurnę – 20 lat później. Poświęcił temu szczytowi 6 lat swojego życia. Tym samym stał się trzecim z polskich himalaistów (po Jerzym Kukuczce i Krzysztofie Wielickim) i dwudziestym na świecie, który zdobył wszystkie 14 szczytów liczących powyżej 8000 m n.p.m. W tym roku ukazała się jego autobiografia pt. "Ja, pustelnik", której współautorem jest dziennikarz i fotograf Piotr Trybalski. Spotkanie w czytelni Miejskiej Biblioteki Publicznej i rozmowa z widownią była oparta na wątkach z powieści autobiograficznej.
By na szczycie nie być samemu
Piotr Pustelnik, rocznik 1951 jest doktorem inżynierii chemicznej, pracownikiem naukowym Politechniki Łódzkiej. Jak opowiadał motorem, który go pchnął w stronę ekstremalnych, śnieżnych i mroźnych przygód była lektura.
- Kiedy jako młody chłopiec leżałem w szpitalu ( był wcześniakiem i miał problemy z sercem) moja mama przyniosła mi do czytania książkę o polarnikach, ciągnących ciężkie sanie gdzieś na biegunie - wspominał.
I przyznał żartując, że teraz, kiedy pokonał 60-tkę i pożegnał się z alpinizmem przyszła pora właśnie na "ciągnięcie sań". Biega maratony i szykuje się do polarnej wyprawy.
- W życiu nie chodzi o drogę, ani o zdobycie szczytu, chodzi o to, żeby zdążając do niego stać się lepszym człowiekiem - sumował swoje doświadczenia. Ubolewał nad tym, że za swój osobisty, wyczynowy sukces zapłacił życiową cenę. - Teraz staram się to nadrobić i wpuszczać do swojego świata najbliższych. Chcę się z nimi tym światem dzielić i by oni w nim uczestniczyli - mówił.
Dużo pytań "z sali" dotyczyło niebezpieczeństw czyhających na alpinistów i cenie życia, którą niejeden z nich poniósł za swą pasję i chęć zmierzenia się z najwyższymi szczytami Ziemi.
- Dość o trupach! Będzie mi się to po nocach śniło - ucinał pytania.
Ale przyznał, że kiedy wraz z przyjacielem stanęli po kilku podejściach na Annapurze, pierwszą myślą, która im towarzyszyła, to nie było poczucie szczęścia, potwornej radości ze zdobycia 8-tysięcznika, tylko myśl:
- Powinniśmy być tutaj we trójkę. Rok wcześniej podczas wyprawy stracili przyjaciela, z którym organizowali wiele wspólnych wypraw. Sam na granicy życia i śmierci - jak twierdził, był tylko raz.
Przeszarżował wyprawę, śpieszył się do powrotu do Polski, brak zachowania zasad skończył się wyziębieniem organizmu do 28 stopni. Pierwsze wysiadły nerki.
- Kiedy mnie odratowano w szpitalu i powiedziałem pielęgniarce, że muszę szybko wrócić na tę górę , bo zostawiłem tam plecak z drogim sprzętem, popatrzyła tylko na mnie i powiedziała: - Pan nie wróci, a ja wzywam psychiatrę ! Emerytura, o której sam zdecydował go nie przeraża. - Teraz w Nepalu jest tak wielu turystów, wyczynowców, ludzi, którzy chcą sobie zrobić selfie na Mount Everest, że prawdziwi apliniści uciekają z tych gór. My, kiedy zdobywaliśmy Koronę Himalajów, byliśmy na tych szczytach sami. Widoki były zapierające dech w piersi. Teraz dookoła są wszędzie jacyś ludzie - zdradzał. A czy go kusi wizja zimowej wyprawy polskich himalaistów na K-2 ? - Nie, nie kusi. Zbieram na nią pieniądze, organizuję wyprawę, jeśli się to uda, zdobycie szczytu będzie przejdzie do historii. Ale nie żałuję, że nie jadę tam z nimi - odpowiada.