Razem ze swoim wspólnikiem i przyjacielem Pawłem Dawidkiem, również radzyniakiem ( są na zdjęciu) wyruszył do Stanów Zjednoczonych z zamiarem zdobycia rynku globalnego.
Polska stała się dla nas za ciasna
Decyzja zapadła trzy lata temu. – Mając na uwadze to, co robimy, Polska w pewnym momencie wydała nam się zbyt mała. Mamy bardzo piękny kraj i oczywiście również w Polsce są bardzo duże możliwości rozwoju. To tutaj udało nam się zbudować prosperującą firmę. Ale polski rynek jest trochę fałszywy. Z jednej strony można stworzyć niezły biznes, natomiast jest na tyle mały, że ciężko jest zbudować markę globalną. Trzeba wychodzić na świat. Nas do przodu popycha potrzeba rozwoju, chcemy się rozwijać. Konkurencja nie śpi.
Stworzyliśmy "Big Bradera"
Firma Fudo Security ma swoją siedzibę w Warszawie. Produkt teleinformatyczny powstaje w Warszawie, natomiast sprzedaż jest prowadzona na całym świecie w tym również przez biuro w USA. W firmie pracuje obecnie 50 osób, z czego 5 osób – pod San Francisco, w Kalifornii. Wraz z Patrykiem Brożkiem pojechał tam m.in. wspomniany Paweł Dawidek, programista znany i ceniony na kilku kontynentach - Mamy swój produkt, który rozwijamy od kilku lat. Jest to rozwiązanie, które nagrywa pracę administratora, użytkownika uprzywilejowanego, który, obsługując konkretną instytucję, tak naprawdę ma dostęp do wszystkiego. Może sobie przeglądać pocztę, wyciągać różne informacje z firmy itd. Nasz program nagrywa aktywność administratora, rejestruje jego ruch sieciowy. On może o tym wiedzieć lub nie, to zależy czy firma chce go poinformować. Taki Big Brader /Big Brother, który wie, co robi i co robił administrator sieci – tłumaczy Patryk.
Czy tego się nie udało zrobić w Warszawie ?
Okazuje się, że produkt można zbudować w Polsce, ale wypromować z Polski, by był znany na świecie, trudniej. A przynajmniej w świecie teleinformatycznym. Dolina Krzemowa nie bez powodu jest nazywana centrum światowego przemysłu komputerowego i nowych technologii. Jak wylicza przedsiębiorca, atutami są: nieograniczony dostęp do "ekosystemu", którego nie ma nigdzie indziej na świecie. Tu jest wiedza i, co bardzo ważne, chęć wymiany wiedzy (w Polsce jest z tym problem) i są pieniądze, co też jest bardzo ważne. Jeżeli ktoś chce pozyskać inwestora, tutaj jest szansa. To niesamowity rynek. Sama Kalifornia to rynek większy i bardziej chłonny niż Polska. Poza tym – ludzie. - U nas ludzi z takim doświadczeniem po prostu jeszcze nie ma. Ludzi, którzy budują produkty. Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo i nasz produkt teleinformatyczny – jesteśmy najprawdopodobniej jedyną firmą w Polsce, która to ma – podkreśla Brożek.
Na pewno zostaniemy jeszcze, z tym że drogo
Pytany, czy po prostu i po ludzku w Kalifornii im się "podoba"? - przyznaje, że tak. Temperatury są przyjazne, idealny klimat do życia. Latem nigdy nie jest upalnie (tak mniej więcej 25 do 30 stopni, zimy też są łagodne). Praktycznie nie zakładają kurtek. Ale czy klimat wystarczy, by polubić Stany? - Przyjechaliśmy tutaj w konkretnym celu i chcemy go zrealizować, natomiast jest tu piekielnie drogo. I to wcale nieprawda, że jak ktoś jest w Dolinie Krzemowej, to zarabia kokosy. Jachtu się jeszcze nie dorobiłem – żartuje. Tak dla porównania - piwo w lokalu kosztuje 30 zł, chleb cztery dolary, czyli 15 zł. Z tej perspektywy można zatęsknić za krajem, ale jest jeszcze inny powód. Z oddalenia widać bardziej. - Tęsknię za krajem. Polska ma swoje zalety bez dwóch zdań. Kiedy przyjeżdżam do Polski, tak dwa razy w roku, widzę, że Polska jest naprawdę pięknym krajem. Ostatnio byliśmy z rodziną na wakacjach na Mazurach. Coś pięknego. Wbrew pozorom mamy kilka bardzo fajnych rzeczy, mamy wiele dobrych cech i w Polsce naprawdę można fajnie żyć – mówi nasz rodak. Ale jeśli zawojuje rynek globalny, kto wie... - Jak będzie mnie stać, żeby kupić sobie dom w lesie na wzgórzach, ze swoją winnicą, winoroślami i widokiem na ocean, to wtedy może powiem: - Super! Tutaj chcę mieszkać. Na razie, o tym nie myślę, robię swoje, krok po kroku.
Tworzymy z Pawłem zgrany duet
W Kalifornii rozwija biznes i towarzyszy mu kolejny radzyniak, Paweł Dawidek (na rozmowę z Pawłem jesteśmy już umówieni - przyp. red.). Jak tłumaczy: - On też zawsze wiedział, że będzie programistą. Robił to od czwartej klasy podstawówki. Co ciekawe wspólnie już w liceum stworzyliśmy nasz pierwszy produkt: elektroniczny organizer, ale nie było wielkiego zainteresowania. Paweł jest genialnym programistą, najlepszym, jakiego w życiu spotkałem. A spotkałem ich naprawdę wielu.
Wspomnienie z liceum
- Jest kilku nauczycieli w liceum, których razem z Pawłem bardzo miło wspominamy. Osobiście chciałbym pozdrowić Profesora Leszka Szalasta, człowieka bardzo oddanego temu, co robi, od którego uczniowie z LO powinni się uczyć, co to znaczy pasja. Uważam, że to jedna z najważniejszych rzeczy na drodze do sukcesu. Jak masz pasje, to praca w dużej części staje się przyjemnością. Sam pracuję 60-70 godzin tygodniowo, włącznie z weekendami i gdybym tego nie lubił, pewnie bym zwariował, więc wiem, co mówię. Miło wspominam również panią Manowcową, pana Juszczyńskiego oraz panią Annę Tracz. Pani Ania uczyła nas informatyki, ale w pamięci mam jeden bardzo znaczący dla mnie moment. Przez rok byłem prezydentem szkoły i na jednej z uroczystości miałem coś powiedzieć. Konkretnie mnie odcięło. Trema mnie zżarła kompletnie. A byłem ambitny, chciałem coś powiedzieć "z głowy", a nie, jak mi radzono, czytać z kartki, jak wszyscy. I wykrztusiłem wtedy z siebie tylko: Słuchajcie, nie wiedziałem, że to jest tak trudno... I o dziwo, jak już się do tego publicznie przyznałem, trema puściła i wygłosiłem przemówienie. Pamiętam, że osobą, która do mnie podeszła po tym spotkaniu była właśnie pani Tracz. Powiedziała:- Wiesz co Patryk, ty to pewnie zostaniesz premierem Polski. To było bardzo fajne i bardzo jej dziękuję za to. Po tym wystąpieniu czułem się słabo, ale te słowa niejako mnie uzdrowiły.
Czy jestem szczęśliwy ?
- Żona Monika, dwójka dzieci, robię to, co lubię. Oby zdrowie nas nie opuszczało. Skoro o Monice mowa, to muszę dodać, że bez niej wielu rzeczy nie mógłbym realizować, nie mówiąc o wsparciu w trudnych momentach, dlatego jest cichym bohaterem tego, gdzie jesteśmy i cieszę się, że na siebie trafiliśmy. Nomen omen w Radzyniu. A czy jestem szczęśliwy? Tyle się słyszy o pogoni za szczęściem, o praktykach, ścieżkach rozwoju itd. Jak się człowiek naprawdę mocno zastanowi, to szczęście jest zależne tylko od nas samych. Ja jestem szczęśliwy od dziecka. Na pewno duża w tym zasługa rodziców, bo miałem szczęśliwe dzieciństwo, ale też bardzo fajnie zostałem wychowany. Rodzice nie zabili we mnie głodu zmiany świata, ciekawości. W domu było dobrze. Nie brakowało mi nigdy niczego, ale też wiem i znam wiele osób z domów podobnych, albo w których było jeszcze lepiej, w których ten głód został zabity. Dzieciaki z domów, w których nie brakuje niczego, bardzo często szukają nie wiadomo czego, nie stawiają sobie poprzeczek, celów. U mnie tak nie było. Ja od zawsze wiedziałem, co chcę robić. Mój stan umysłu jest wciąż ten sam. Zawsze chciałem tworzyć, budować coś nowego. Przedsiębiorczość mi to daje. Wracając jednak do pytania - czuję się szczęśliwy.
Na koniec chciałbym życzyć wszystkiego dobrego wszystkim radzyniakom.