Jak trafiłeś do Radzynia?
Poznałem piekną radzyniankę, która mnie do tego przekonała.
Bo, przypomnę tylko, że pochodzisz z małej miejscowości pod Łowiczem.
Tak, ze wsi Patoki.
W Wikipedii przeczytałem, że ma 50 domów.
Patoki mają stronę w Wikipedii? To bardzo mała wieś, ale jestem dumny ze swojego pochodzenia.
Czym cię oczarował Radzyń?
Radzyń ma coś w sobie. I to coś znajduje się gdzieś pomiędzy pałacem Potockich, kościołem Świętej Trójcy i dzielnicą starych żydowskich kamieniczek. Może w okolicach miejsca, z którego ostatnio wyparował kamień (chodzi o zlikwidowany głaz na Skwerze Podróżników przy Placu Wolności – przyp. red.) Być może to spuścizna Lipińskiego i Potockich, wszystkie rzeczy które pozwalają być dumnym z tego, że się tu mieszka. Jest w Radzyniu coś takiego, czego ludzie z Łukowa i Parczewa nam zazdroszczą. Czuje się tutaj swego rodzaju lokalny patriotyzm i dumę.
No dobrze, ale ty jesteś przyjezdny. Skąd ten patriotyzm u ciebie?
Teść mnie tym patriotyzmem zaraził. Opowiadał o mieście, o jego historii. Mam nadzieję, że z perspektywy czasu tego nie żałuje, że w taki sposób mi to miasto przedstawiał. Efektem tego jest moje dzisiajesze zaangażowanie w różne sprawy.
Studiowałeś w Lublinie, gdzie poznałeś żonę, z którą potem zamieszkałeś w Radzyniu.
Ale od razu do Radzynia nie przyjechałem. W 2006 roku skończyłem studia. Założyliśmy firmę, pojechaliśmy do Warszawy, zdobyliśmy trochę klientów. Ale czuliśmy się tam obcy. Nie mieliśmy w stolicy korzeni, trudno się było nam w Warszawie odnaleźć. Chcieliśmy czegoś więcej niż tylko jeść, pracować i spać. Do Radzynia trafiliśmy rok później. Jakiś czas byłem lotnym grafikiem w Grocie, wówczas wydawanym jako tygodnik. Pracowałem też w Lublinie. Ale czuliśmy, że tutaj życie jest łatwiejsze. Ludzie bardziej dostępni. Dzwonisz, umawiasz się, spotykasz, działasz. Mała społeczność ma swoje plusy.
Przez prawie osiem lat udało ci się stworzyć stowarzyszenie, kawiarnię, zorganizować wiele ciekawych wydarzeń i wreszcie zostać radnym. Sporo tego.
Przyjeżdżając do Radzynia nie mieliśmy żadnych konkretnych planów. Wiedzieliśmy, że tutaj są ludzie z którymi można budować dobre relacje, wspólnie realizować pomysły. Z każdym miesiącem kumulowało się coraz więcej dobrej energii i okazywało się, że wszystko jest możliwe.
Twoja postawa przeczy tendencjom. Ludzie z Radzynia wyjeżdżają. Na studia, za pracą.
Wyjeżdżają na studia i to dobrze. Szkoda jednak, że tak wielu z nich kończy studia i chce pracę dostać. Dostawać pracę powinni ludzie słabiej wykształceni, po szkołach zawodowych, technikach. Po studiach ludzie powinni potrafić na tyle dużo i myśleć na tyle samodzielnie, żeby wiedzieć gdzie jest praca, albo umieć ją sobie zorganizować. A w Radzyniu jest bardzo wiele rzeczy do zrobienia! Jest mnóstwo pracy, tylko nie takiej, którą można dostać.
Z tego co mówisz, to Radzyń cierpi przez stereotypowe myślenie. I cierpi tak połowa Polski żyjąca w miastach powiatowych.
Tak. Takie miasta jak Radzyń cierpią przez stereotypy, przez polski system edukacyjny, przez system polityczny w którym żyjemy. Polityka psuje rzeczywistość. Szczególnie tą lokalną rzeczywistość.
I dlatego zostałeś radnym?
Tak szybko doszliśmy do tego pytania?
Tak wyszło. To co z tą polityką?
Polityka sprawia, że zamiast myśleć o dobru wspólnym, najpierw myśli się o interesach jakiejś grupy, o sympatiach, o kolegach, o wyborcach. Dobry samorządowiec powinien myśleć kategoriami mieszkańców, podejmować decyzje w interesie jak największej ich grupy. Wtedy to ma sens, ludzie wiedzą, że rządzą ludzie odpowiedzialni, dbający o nich, o ich bezpieczeństwo i dostatek.
Dlatego kandydowałeś na radnego?
Przez długie lata byłem przeciwny temu, by kiedykolwiek próbować swoich sił w samorządzie. Uważałem się za społecznika, człowieka NGO-sów (organizacji pozarządowych – przyp. red.), widziałem się jako kogoś, kto współpracuje z samorządem. Chodziło mi zawsze o efekt synergii. Jako człowiek trzeciego sektora widziałem, że samorząd nie działa tak jak powinien. Ale nie chciałem tego zmieniać stojąc po drugiej stronie, choć znajomi mówili, żebym nie mówił pochopnie, że nigdy nie wystartuję w wyborach. Tłumaczyli, że może się okazać, że dojdę do ściany i dalej nie będę mógł realizować swoich działań. A ja nie chciałem sytuacji w której jestem małym animatorem kultury w małym mieście. Może kiedyś? Ale jeszcze nie teraz.
Co zdecydowało, że zmieniłeś zdanie?
W połowie 2014 roku spodziewaliśmy się z żoną dziecka. Myślałem, że trzeba odpuścić i nie warto startować. Rodzina jest ważniejsza. Jednak we wrześniu straciliśmy to maleństwo. Wtedy pomyślałem, że muszę działać tak, żeby jego istnienie i nagłe odejście coś znaczyło. Pomyślałem, że warto spróbować. Przyszedł czas wyborów i uznałem, że trzeba myśleć o przyszłości. Szczególnie o przyszłości młodych ludzi, bez których to miasto przestanie istnieć.
Miałeś już wtedy jakieś propozycje startu?
Tak, kilka.
Od kogo?
Od poprzedniej ekipy rządzącej, od byłej wicestarosty oraz od Mariusza Szczygła.
Od razu wybrałeś LRA Mariusza Szczygła?
Nie. Kiedy nie byłem zdecydowany na start wiedziałem tylko, że powinienem się jakoś określić. Dyskretnie chciałem zaangażować się po stronie starosty. Nie startować, ale doradzić w kwestii kultury, młodzieży i trzeciego sektora. Ale nie zareagował na to. Wtedy też postanowiłem wesprzeć LRA, które wcześniej wspólnie z Mariuszem Szczygłem wymyśliłem.
Dlaczego nie wystawiliście swojego kandydata na burmistrza?
Nie było takiej osoby, która byłaby się w stanie obronić.
A teraz jest taka osoba?
Nie wiem, ale gdyby się ujawniła, to chętnie bym jej pomógł. Temu miastu potrzebna jest młodość, wizja i odpowiedzialne decyzje w kontekście 20-30 lat, a nie polityczne myślenie w perspektywie kadencji.
W radzie miasta jesteś rodzynkiem. Z jednej strony większość z PiS, z drugiej opozycja. Ty, gdzieś między nimi. Jak się czujesz w tej roli?
Ja z natury nie narzekam, a w radzie jestem postawiony w roli osoby patrzącej władzy na ręce. Nie do końca mi to pasuje. Jestem osobą, która od gadania woli działanie. Z drugiej strony cenię sobie niezależność i pod tym względem ta rola mi odpowiada.
Z jednej strony niezależność, ale z drugiej samotność. Bo nie masz bezpośredniego wpływu na władzę. Czym kierujesz się wypełniając mandat radnego?
Cztery lata temu życzyłem osobom, które dostały się do rady miasta, by w swych działaniach i decyzjach zachowały prosty kręgosłup. I sobie też tego życzę. Chcę być przyzwoitym człowiekiem. To oznacza, że nie chcę sprzyjać jednym, czy drugim, lecz słuchać ludzi i próbować pomóc rozwiązywać ich problemy. Poza tym wyznacznikiem tego co mam robić jest przyszłość młodych ludzi, mojej córki Zuzi. Chcę działać tak, żeby Radzyń był miastem z którego oni nie chcą uciekać.
Radzyń zmienił się po zmianie władzy?
Bardzo.
Na dobre, czy złe?
Tego jeszcze nikt nie potrafi powiedzieć.
A pracę samego burmistrza Jerzego Rębka jak oceniasz?
Przy jakiejś okazji burmistrz powiedział, że Radzyń nie potrzebuje wizjonerów. Fundamentalnie się z tym nie zgadzam. Uważam, że potrzebna jest osoba, która ma wizję i potrafi do niej przekonać ludzi. Kluczowa jest więc komunikacja.
Znasz taką osobę w Radzyniu? Może sam masz takie cechy?
Mam ileś pomysłów na to miasto, ale nie czuję się takim wizjonerem. Znam się na paru rzeczach i to wszystko.
Ale wizję Pałacu Potockich masz?
Pamiętam jak przyjechałem do Radzynia i wyobrażałem sobie, że chciałbym być świadkiem koncertu zespołu Radiohead na dziedzińcu. Kilka lat później, w 2009 roku, byłem na ich koncercie w Poznaniu. Razem ze mną było tam 40 tysięcy osób.
Mieliśmy niedawno koncert Francesco Napoli.
Który czasy świetności miał w latach 80-tych.
Może tylko na taką gwiazdę nas stać.
Musimy myśleć globalnie, a działać lokalnie. Pałac jest miejscem w skali ponadlokalnej i w takiej skali trzeba go zagospodarować. Każde małe przedsięwzięcie to będą utopione pieniądze.
Ale może większość radzynian tego nie potrzebuje i woli konserwatywną wizję pałacu przedstawioną przez Jerzego Rębka?
Lubię mówić, że pałac nie jest w Radzyniu. Że to Radzyń jest obok pałacu. Z "Księgi Pamięci" radzyńskich Żydów można wyczytać, że w przeszłości mieszkańcy traktowali pałac z ogromnym dystansem. To była siedziba pana. Budził w ludziach pewną trwogę i nieufność. Był monumentalny, a Radzyń był małym miasteczkiem. I do dziś tak jest. Mam ogromne wątpliwości czy ulokowanie archiwum w pałacu przyciągnie do Radzynia ludzi? A miejsce to musi nam dawać szansę na wybicie się i rozwój. Jeśli tego nie będzie, jego przejęcie przez miasto było błędem. Argumentem władzy powinno być liczydło. Powinniśmy dyskutować nad tym, jak znaleźć gospodarza, który sprawi, że będziemy czerpać z pałacu zyski na przestrzeni lat. Trzeba zaryzykować, podjąć odważne decyzje z myślą o dobru mieszkańców. Symbolem tego, że przejęcie pałacu wyszło miastu na dobre będzie stan parku. Mogę już teraz zadeklarować, że jeśli w wyniku wynajmu pałacu archiwum i szkole muzycznej park zostanie odrestaurowany, uporządkowane zostaną alejki, zieleń i oświetlenie, to osobiście pójdę do burmistrza pogratulować mu sukcesu.
A czym jest sukces dla ciebie?
Sukcesem jest to, że się nie poddaję. Wymyślam coś, realizuję, czasem coś wychodzi, innym razem nie. Ale dzięki temu czuję się spełnionym.
Czyli w wieku 33 lat jesteś już spełniony?
Mieszkam w małym mieście, nie mam wielkich potrzeb. Jeżdżę 23-letnim audi, ale niedługo po raz kolejny zostanę ojcem. Nie mam powodów do narzekań.