30-letni Paweł Jemielnik zaginął w tajemniczych okolicznościach 18 kwietnia. Około 7 rano wyjechał z domu w Młyńcu (pow. bialski) do pracy do sadu w Przegalinach Dużych (gm. Komarówka Podlaska, pow. radzyński). Niedaleko od domu, w miejscowości Żelizna, na prostym odcinku drogi jego auto wypadło z jezdni, przekoziołkowało przez pole i uderzyło w dwa drzewa. Kiedy policja przyjechała na miejsce doszczętnie rozbity opel leżał na polu, ale po kierowcy nie było śladu.
Brat: Policja nie robi nic
Policja od razu przyjęła, że brat jechał pijany i uciekł z miejsca wypadku. Nie chcieli go szukać, dopiero po południu rozpoczęli akcję poszukiwawczą, sprowadzili psa. Ten podjął nawet trop, ale szybko się okazało, że wszystkie ślady zostały zadeptane
- relacjonował na konferencji prasowej Rafał Jemielnik, starszy brat zaginionego. Spotkanie z dziennikarzami organizowało biuro detektywistyczne Krzysztofa Rutkowskiego, którego rodzina zaginionego wynajęła do pomocy przy poszukiwaniach.
Rafał Jemielnik przekonywał, że policyjny pies został wezwany za późno.
Początkowo tłumaczono, że pies był za młody, żeby podjąć trop, drugi z kolei był za stary. Policja nie zrobiła nic, by nam pomóc w poszukiwaniach brata
- przekonuje Rafał Jemielnik.
Policja: Działamy profesjonalnie
Policja odpiera jednak zarzuty. W specjalnym oświadczeniu Renata Laszczka-Rusek, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji poinformowała, że oficjalne zgłoszenie o zaginięciu mężczyzny złożone zostało przez żonę dopiero o godz. 20, ale policja zaczęła swoje czynności już rano.
Mało zrozumiałym jest także zarzut, że szukaliśmy Pawła Jemielnika jak kierowcy, który oddalił się z miejsca zdarzenia drogowego, a nie jako osoby zaginionej. Cel prowadzonych działań jest przecież taki sam - odnalezienie człowieka
- wyjaśnia Renata Laszczka-Rusek.
Rzeczniczka wylicza, że do działań wykorzystano m.in. samolot Straży Granicznej z obserwatorem, dron, nadajniki GPS, które były użyte do przeszukania 360 hektarów trudno dostępnych, podmokłych terenów łąk, bagien, lasów. - Każdego dnia w akcji i prowadzonych czynnościach poszukiwawczych uczestniczyło średnio 60-70 osób, wśród których byli policjanci, funkcjonariusze straży pożarnej, okoliczni mieszkańcy i rodzina - informuje Laszczka-Rusek. - Od samego początku działania prowadzone były w sposób profesjonalny z zaangażowaniem wszystkich możliwych sił i środków, które mogły nas doprowadzić do odnalezienia zaginionego - podkreśla.
Rzeczniczka KWP zapewnia, że pies biorący udział w poszukiwaniach Pawła Jemielnika ma na swoim koncie wiele sukcesów, m.in. w ubiegłym roku odnalazł mężczyznę, który chciał popełnić samobójstwo.
Ktoś podrzucił telefon?
Rodzina zaginionego rozpoczęła poszukiwania na własną rękę. O pomoc poprosili jasnowidza.
Powiedział, że taki wypadek nie pasuje mu do tej osoby, ale wskazał bardzo konkretne miejsce w kanale Wieprz-Krzna, gdzie może znajdować się ciało brata. Przeszukaliśmy tamto miejsce kilka razy, ale niczego nie znaleźliśmy
- zdradził Rafał Jemielnik. Dodał też, że podczas przeczesywania terenu odnalazł się telefon Pawła.
Był w krzakach, które już raz przeczesywaliśmy. Nie miał karty sim, a bateria leżała obok
- powiedział brat zaginionego. Podejrzewa, że ktoś mógł podrzucić telefon już w trakcie prowadzonych poszukiwań.
Nagroda
30 kwietnia w miejscu wypadku pojawiła się ekipa Rutowskiego oraz dziennikarze telewizji Polsat, którzy realizowali materiał do programu "Interwencja".
Chcemy, by o zaginięciu brata dowiedziało się jak najwięcej ludzi. Może ktoś coś wie lub widział i się z nami skontaktuje
- tłumaczy Rafał Jemielnik.
Cały ten wypadek jest dziwny. Nie mamy żadnego śladu, nie wiemy, czy przeżył, czy może wyszedł na drogę i ktoś go gdzieś podwiózł. Najgorsza jest ta niepewność, niewiedza
- dodaje brat Pawła.
Biuro Detektywistyczne Krzysztofa Rutowskiego zaoferowało nagrodę - 10 tys. zł - za wskazanie miejsca pobytu Pawła Jemielnika lub informacje, które bezpośrednio przyczynią się do odnalezienia mężczyzny.
Gwarantujemy anonimowość
- zadeklarował Krzysztof Rutkowski.