reklama

W piekle koronawirusa: Nasi za granicą

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: Picasa

W piekle koronawirusa: Nasi za granicą - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaW piekle koronawirusa: Nasi za granicą

Wielka Brytania: Rozumiem, że Polacy chcą wracać do kraju, bo tutaj jest "burdel"

Beata Borowska z Łęcznej, obecnie pracuje w firmie Wessex Water w Bristolu, Wielka Brytania. Rozmawialiśmy z nią 17 marca 2020 r.

Rząd bagatelizuje problem

- Wygląda na to, jakby władze mocno bagatelizowały problem. Dziwne to jest. Teraz widać mniej ludzi na drogach, mniej samochodów, ale w sklepach spożywczych są ciągle tłumy. W Bristolu w większych sklepach wykupowana jest żywność trwała. W lokalnych sklepikach nie ma jeszcze żadnego problemu, w sklepiku obok mojego domu jest wszystko, nawet tak luksusowy towar jak papier toaletowy. Od dzisiaj, od wtorku, zamknięte są restauracje i bary. Wprowadzone zostały też obostrzenia, że jeśli ktoś jest w domu chory, to trzeba zostać na kwarantannie, wcześniej tego nie było.

(...)

 

Australia: Nieciekawie, bo większość osób bagatelizuje zagrożenie
Piotr i Edyta Piwoni pięć lat temu wyjechali do Australii. Miesiąc temu na świat przyszedł owoc ich miłości - Anastazja. Bialczanin opowiada o aktualnej sytuacji, która ma miejsce na drugim końcu świata.

ROZMOWA Z Piotrem Piwoni, bialczaninem mieszkającym w Sydney

Jak wygląda życie z dala od kraju w tak trudnym okresie?

- Sytuacja wygląda niezbyt ciekawie z tego względu, że większość osób bagatelizuje sprawę. Faktem jest to, że nie ma jakichś nakazów w związku z wirusem. Pozostają jedynie próby o częste mycie rąk, trzymania odległości między osobami, nieuczestniczenie w dużych zgromadzeniach ludzkich. W telewizji można usłyszeć prośby, by w razie problemów z oddychaniem czy gorączką, skontaktować się z odpowiednimi służbami. Nieliczne osoby noszą maski. Myślę, że każdy ma na uwadze zagrożenie, ale każdy też żyje swoim życiem.

(...)

 

Chiny: Można zobaczyć adresy wszystkich zakażonych w mieście
Jednym z pierwszych działań rządu było zawieszenie transportu publicznego, potem w całej prowincji ogłoszono zakaz transportu prywatnego. Na ulicach były tylko pojazdy służb albo zaopatrzenie - relacjonuje w rozmowie ze "Wspólnotą" Paweł Zacharewicz, nałęczowianin mieszkający od trzech lat w Chinach.

Kiedy Chińczycy na dobre zorientowali się, jak poważna jest to epidemia?

- Teraz dochodzą do nas informacje, że prawdopodobnie pierwsze infekcje miały miejsce pod koniec listopada. Chińczycy zorientowali się, że mają problem w połowie grudnia. Było to jednak zamiatane pod dywan przez władze prowincji Hubei. Żeby to zobrazować, trzeba zrozumieć panujący tu ustrój państwowy. Jeden urzędnik ma nad sobą zwierzchnika. Ten ma nad sobą kolejnego zwierzchnika, tamten następnego itd. Każdy z nich musi kolejno podejmować ryzyko decyzji, by przekazać złą wiadomość do góry. Nikt nie chce być posłańcem przekazującym złą wiadomość. W efekcie na początku nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności, by poinformować władze centralne o sytuacji w Wuhan (stolica prowincji). A nie ma tu wolnych mediów, które mogłyby od razu podać informację opinii publicznej. Na początku twierdzono, że ludzie zakażają się po kontakcie ze zwierzętami. W końcu okazało się, że wirus rozprzestrzenia się między ludźmi. Lekarze z Wuhan zrobili akcję, by uświadomić społeczność o tym, ale została ona drastycznie zatrzymana przez policję. Kazano im przestać siać panikę. Początek epidemii nałożył się też na największe święto w Chinach - Nowy Rok. Coś podobnego do naszych świąt Bożego Narodzenia, tylko że przypada na drugą połowę stycznia i świętowane jest przez ok. dwa tygodnie. Ludzie dostają tu wtedy tygodniowe urlopy i przemieszczają się w ogromnych ilościach. W 2019 roku w czasie tych świąt w Chinach samolotami, autobusami i pociągami przemieściło się 190 mln ludzi. Chyba nikt nie chciał przerywać Chińczykom tych świąt. Zmieniło się to dopiero wtedy, gdy ilość zachorowań okazała się naprawdę duża. Był duży nacisk społeczny, żeby władze coś z tym zrobiły. Postawa rządu nagle i drastycznie się zmieniła. Do tego stopnia, że zaskoczyła samych Chińczyków.

(...)

 

Włochy: Nawet szpitale nie są już bezpiecznym miejscem
- Zakładam maskę, biorę listę, oświadczenie na wypadek, gdyby mnie policja zatrzymała. Mam możliwość zrobienia zakupów, pójścia na pocztę, czy do apteki, ale nigdy nie wiem, ile to potrwa i czy w ogóle uda nam się dostać do danego miejsca.

 Kinga Taczalska z Kocka od dwóch lat mieszka w Pesaro we Włoszech. To region Marche, który jako jeden z pierwszych trafił do czerwonej strefy koronawirusa. Razem z Lorenzo, swoim chłopakiem specjalnie dla "Wspólnoty" opowiadają, jak żyje się w centrum epidemii.

Jak dziś wygląda sytuacja w Waszym mieście?

- Odkąd 8 marca Pesaro zostało objęte strefą czerwoną, nasze życie się zmieniło diametralnie... Ja na początku nie rozumiałam o co chodzi, ale Lorenzo od samego początku podszedł do tematu z rozwagą i tego nie bagatelizował. Śledził informacje na bieżąco. Pamiętam dzień, w którym telewizja podała pierwsze dwa przypadki śmierci z powodu wirusa. To była niedziela 23 lutego i 150 osób zarażonych, zapisałam sobie to nawet w swoim kalendarzu, dlatego że Lorenzo leciał wtedy do Polski na cztery dni, i uwierzcie mi, gdy wracał do Włoch, w samolocie było maksymalnie 30 pasażerów. Od tamtego momentu zaczęłam to traktować poważnie. Chociaż każdy mówił: "przestań panikować, panika jest gorsza niż choroba".

(...)

 

Korea Południowa: W internecie podaje się, gdzie każdego dnia był każdy zakażony
Ludzie dzięki temu sprawdzali czy się z kimś takim nie zetknęli i sami zgłaszali się do badania.

Rozmowa z s. Dorotą Dumą, Franciszkanką Misjonarką Maryi, mieszkanką Pusan w Korei Południowej, która przez 6 lat pracowała w parafii św. Barbary w Łęcznej (przeprowadzona 18 marca 2020 r.).

- W Korei mieszka bardzo dużo Chińczyków, jak wybuchła epidemia w Wuhan to Korea od razu zamknęła z nimi granicę. Wprowadzono kwarantannę dla studentów, ponieważ studiuje tu prawie 70 tysięcy Chińczyków. Rok akademicki zaczyna się tu 1 marca, dlatego przesunięto go o 2 tygodnie, by wszyscy mogli odbyć tę kwarantannę, ja też dopiero teraz podjęłam naukę języka koreańskiego. Wszystko było opanowane... Zachorowań było bardzo mało...

 

(…)

Więcej w elektronicznym (CZYTAJ TUTAJ) i papierowym wydaniu Wspólnoty (dostępnym w punktach sprzedaży).

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE