ROZMOWA Z Pawłem Pliszką, byłym zawodnikiem Orląt Radzyń Podlaski
Nie mam samochodu. Mamy ruskie są mistrzowskie
Kim chciałeś zostać w dzieciństwie?
- Piłkarzem, ale nigdy mi się to nie udało. Mogę siebie nazwać kopaczem.
Więcej jak to się stało, że zostałeś kopaczem?
- Mieszkałem obok stadionu. Na obiekt miałem może 80 metrów, więc siłą rzeczy byłem skazany na futbol. Od najmłodszych lat biegałem za piłką. Gdy miałem kilka lat, przychodziłem na stadion i podawałem piłki. W końcu zapisałem się do Orląt. Miłość do piłki odziedziczyłem po tacie Zbigniewie. Mogłem całe życie przebywać na stadionie. Po części to się spełniło, bo jestem pracownikiem, który zajmuje się obiektami.
Jak to się stało?
- Miałem osiem lat. Na pierwszym treningu... oszukałem trenera. Wtedy zespołem zajmował się Bogdan Fijałek. Powiedziałem, że jestem o rok starszy. Moje kłamstwo wyszło w momencie, gdy klub chciał mnie zgłosić do rozgrywek. Trener powiedział, że gdy udało mi się go okłamać, a potrafię nieźle kopnąć piłkę, to mogę chodzić na treningi do starszej grupy.
A później?
- Przeszedłem wszystkie szczeble w Orlętach, aż wreszcie otrzymałem szansę występów w drużynie seniorskiej. Kiedyś nie było zespołów żaków czy orlików. Zacząłem w trampkarzach młodszych, później byli starsi i juniorzy. Pierwszy mecz w życiu? Nie przypomnę sobie z kim. To było w piątej lidze za czasów Waldemara Pawliny.
Pierwsza poważna szansa?
- Otrzymałem w starciu z Podlasiem w Pucharze Polski. Wszedłem z ławki i zaliczyłem dobry występ. Wraz z awansem do czwartej ligi zostałem włączony do kadry pierwszego zespołu pod okiem Włodzimierza Andrzejewskiego.
Miałeś miękkie nogi?
- Nigdy czegoś takiego nie miałem. Zawsze wychodziłem na boisko pewny siebie i swoich umiejętności. Nie zawsze to mi wychodziło, ale nigdy się nie bałem.
Pierwsze boisko?
- Asfaltowe przy Szkole Podstawowej nr 1 w Radzyniu Podlaskim. Później trenowałem w klubie i siłą rzeczy ćwiczyłem na boisku Orląt.
Pierwsze buty piłkarskie?
- Korkotrampki, które otrzymałem w klubie.
A takie profesjonalne?
- Adidasa. Kupiłem sobie w Lublinie na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy to było "coś".
Najlepszy mecz jaki rozegrałeś w życiu?
- Było ich kilka. Jednym z lepszych był z Motorem Lublin. Rywale awansowali do drugiej ligi, ale my potrafiliśmy ich pokonać 2:1. Nie muszę mówić, kto strzelił gole (śmiech - przyp. red.).
Najgorsze spotkanie?
- Nie pamiętam z kim graliśmy, ale przegraliśmy ostatni mecz w sezonie. Przegraliśmy i spadliśmy do czwartej ligi. Bardzo to przeżyłem. Później było tylko lepiej. Szybko awansowaliśmy do trzeciej ligi, a ja zostałem królem strzelców.
Najlepszy przeciwnik na boisku?
- Trudno powiedzieć. Było wielu bardzo dobrych zawodników, z którymi mierzyłem się w barwach Orląt. W pucharach graliśmy z Górnikiem Łęczna, gdzie byli gracze z Ekstraklasy.
Ile spotkań rozegrałeś w życiu?
- Z pewnością bardzo dużo. Nigdy nie miałem większych kontuzji.
Najlepszy trener, z którym współpracowałeś?
- W Orlętach przeżyłem ich bardzo wielu i od każdego coś wyciągnąłem. Nie chciałbym wymieniać poszczególnych nazwisk.
Szkoleniowiec, którego nie będziesz miło wspominał?
- Zachowam to dla siebie. Nie chcę dzielić się tym na łamach prasy. Sam jestem trenerem w grupie młodzieżowej Orląt.
Pierwsze pieniądze zarobione w piłce?
- Gdy trafiłem do seniorów Orląt. Byłem młody i dla mnie były to duże pieniądze. Fajne były premie za wygrane spotkania. Jeszcze więcej otrzymywali zawodnicy pierwszego składu.
Miałeś propozycję z wyższych lig?
- Mogłem przenieść się do Stali Stalowa Wola. Finalnie nie doszło do transferu. Nie dogadaliśmy się. Ponadto było kilka zapytań ze strony: Motoru Lublin, Lublinianki Lublin, Orląt Łuków, Avii Świdnik czy Podlasia Biała Podlaska.
Pierwszy samochód?
- Czarny metalik. Volkswagen Polo. Kupiłem go od znajomego w Warszawie.
Pierwsza bójka?
- Jestem spokojnym człowiekiem.
Ile razy otrzymałeś czerwoną kartkę?
- Raz. Pokazałem środkowy palec kibicom Startu Krasnystaw.
Ulubiona kreskówka?
- "Smerfy".
Ulubiony przedmiot w szkole?
- Geografia. Zawsze byłem ciekawy świata.
Którego przedmiotu nie lubiłeś?
- Matematyka.
Ksywa?
- "Pcheła", "Mały". Z racji wzrostu oraz sprytu. Tyle samo centymetrów mieli lub mają: Lionel Messi, Diego Maradona, Xavi.
Do tej pory kopiesz?
- Oczywiście. Lubię to i sprawia mi przyjemność. Mam sporo wiosen na karku i nie straciłem werwy na boisku. Futbol daje odprężenie. Z Młodzieżówką Radzyń Podlaski "wykręciliśmy" dobry wynik. Jesteśmy wiceliderem Klasy A. Tracimy trzy punkty do Orląt Gołaszyn.
Matura?
- Zdałem. Nie miałem problemów. Zdawałem z: języka polskiego, matematyki, języka rosyjskiego, geografii.
Najlepsza drużyna w kraju?
- Lubię włączyć telewizor i oglądać naszą Ekstraklasę. Nie mam ukochanego klubu.
Najlepszy klub na świecie?
- Aktualnie Bayern Monachium. W ostatnim czasie wywalczyli wszystko, co można było. Ekipa Roberta Lewandowskiego kilka dni temu wywalczyła tytuł Klubowych Mistrzów Świata. To taka wisienka na torcie.
Najlepszy mecz obejrzany na żywo?
- Legia Warszawa kontra Lech Poznań.
Najlepszy mecz obejrzany w telewizji?
- Trudno powiedzieć, bo oglądałem ich bardzo dużo. Mogę wspomnieć o starciu Bayernu z Wolfsburgiem. Lewandowski zdobył pięć goli.
Najpiękniejsze miejsce, w którym byłeś?
- Hiszpania, Alicante.
Gdzie chciałbyś pojechać?
- Nie mam takich celów.
Jesteś zwolennikiem czy przeciwnikiem pirotechniki na stadionach?
- Zwolennikiem. Upiększają widowiska sportowe.
Jak radzisz sobie w kuchni?
- Mogę przyznać, że dobrze. Nie chcę się chwalić.
Popisowe danie?
- Mam kilka. Niech będzie naleśnik z parówką, serem i pieczarkami.
Popisowe danie mamy Jadwigi?
- Pierogi ruskie. Są mistrzowskie.
Bilet na mecz życia czy bilet w kosmos?
- Na bilet na mecz zapewne nazbierałbym pieniędzy. Gorzej na tę drugą opcję, więc wybieram kosmos.
Górskie spacery czy morze?
- Lubię to i to.
Grzyby czy ryby?
- Bardzo lubię plener, las. Kiedyś mieszkałem blisko lasu.
Wieś czy miasto?
- Lubię odpoczywać z dala od zgiełku.
Filharmonia czy festyn?
- W filharmonii nie byłem. Mam nadzieję, że będę miał skalę porównawczą. Wybieram festyn.
Dres czy kołnierzyk?
- W zależności od okazji.
Piwo czy whisky?
- Nie lubię pić alkoholu. Nikt mi w to nie uwierzy, ale taka jest rzeczywistość.
Samochód?
- Dopóki mam zdrowe nogi, chodzę na piechotę. Nie mam auta.
Numer buta?
- 42.
Największe marzenie?
- Żeby bliscy byli zdrowi. Tyczy się to również mojej osoby.
Niechcący "fak"
W sezonie 2010/2011 29-latek był wyróżniającą się postacią. Zdobył 25 bramek, został królem strzelców, jednak nie mógł uczestniczyć w inauguracji sezonu w trzeciej lidze. Wszystko ze względu na nieodpowiednie zachowanie w Krasnymstawie. - Nie wytrzymałem i pokazałem środkowy palec do kibiców, którzy mi ubliżali. W planach była żółta kartka, bym mógł w ostatniej kolejce pauzować i nowy sezon z czystym dorobkiem. Poniosło mnie i za to ominął mnie ponowny debiut w wyższej lidze - mówi Pliszka.
Bez kontuzji całe życie
Gibkość wyniesiona z sali gimnastycznej wyraźnie pomaga "Małemu" na boisku. Odkąd gra w piłkę nie miał kontuzji związanej z urazem kości czy mięśni. - Potrafię się zachować w sytuacjach krytycznych. Umiem podskoczyć czy upaść tak, by nie zrobić krzywdy - mówi Pliszka. Jedynym urazem radzynianina były... złamane palce, kiedy na jednym z treningów kolega z drużyny stanął mu na dłoni.
Mógł zostać akrobatą
Mało kto wie, że przygoda ze sportem dla Pliszki rozpoczęła się na... sali gimnastycznej, gdzie ćwiczył akrobatykę.
W radzyńskiej "Jedynce" Paweł trenował przez pięć lat pod okiem Janusza Wlizło. Tak dokonania piłkarza wspomina ówczesny trener. - Do dyspozycji mieliśmy cztery materace, kozła i dwa stare materace. Paweł był moim jednym z pierwszych wychowanków i chyba najlepszym. Do akrobatyki wciągnął go starszy brat - Krzysiek. Mimo że był najmłodszy w grupie, jako pierwszy nauczył się salta w tył ze skrzyni. Gdy oglądam gazety i widzę fikołki i fiflaki Pawła, mam satysfakcję, że nauczyłem go tych trudnych elementów - mówi Wlizło. - Cała historia zaczęła się od faktu, że byłem najmłodszy w rodzinie i Krzysiek nie miał mnie z kim zostawić, więc poszedłem razem z nim na salę - dodaje Pliszka.
Trener wspomina pewną historię. - Byliśmy gotowi do występu na scenie w naszym kinie. Paweł był jednym z najważniejszych członków grupy, która miała zaprezentować swoje umiejętności. Kotara była jeszcze zasłonięta, a publiczność oczekiwała na start. W pewnym momencie Paweł podszedł do mnie i powiedział, że może wystąpić, ale nie przed widzami. Przestraszyłem się, że rozłoży całe przedstawienie. Udało się go namówić - wspomina Wlizło.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.