- Moje dziecko nie było przeziębione, nie miało objawów koronawirusa. Mimo to lekarka z przychodni rodzinnej, w której się do tej pory leczyliśmy, przyjęła nas w trybie teleporady - opowiada matka 13-latka. - Syn rozdrapał sobie jakiś strupek pod szyją i wdało się zakażenie. Pani doktor, przez telefon, przepisała mu maść i zaleciła przemywanie rany rivanolem. Robiłam tak, ale poprawy nie było. W niedzielę stan się pogorszył. Zadzwoniłam na "pochylnię", do niedzielnej opieki, a tam, również przez teleporadę, syn dostał antybiotyk, augumentin. Nikt nie chciał mojego dziecka przyjąć osobiście - skarży się kobieta.
Wdała się poważna infekcja
W niedzielę chłopiec dostał antybiotyk, w poniedziałek poszedł do szkoły. Matka relacjonuje: - Kiedy wrócił, od razu powiedział: "Mamo, tak mnie boli". Spojrzałam na tę ranę pod szyją i zobaczyłam, że zakażenie się rozwinęło i już zajęło węzły chłonne. Było to widać gołym okiem.
Kobieta ponownie zadzwoniła do pediatry z przychodni
- Tym razem usłyszałam, że mam jechać do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Pojechałam na SOR. Tam zostaliśmy bardzo dobrze przyjęci. Pan doktor napisał, że nie było kontroli lekarskiej, tylko teleporada (dał wykrzykniki) i powiedział, że gdyby ten antybiotyk był podany na czas, dziecko nie musiałoby jechać do szpitala - opowiada. Od tygodnia jej syn jest w szpitalu w Lublinie. Gdy kobieta zawiozła go tam, od razy podano mu antybiotyk dożylnie.
(…)
Więcej w elektronicznym (CZYTAJ TUTAJ) i papierowym wydaniu Wspólnoty (dostępnym w punktach sprzedaży).