W tamtych czasach wypadało być entuzjastą chwały polskiego piłkarstwa, toteż – by nie iść pod prąd i w rezultacie nie być poddanym ostracyzmowi rówieśników – w sposób mniej lub bardziej zakamuflowany – udawałem aplauz dla dokonań Szarmachów, Tomaszewskich, Młynarczyków, Bońków, Gorgoniów, wcześniej Kmiecików, Bulzackich, Banasiów – wymieniam z pamięci. I, co ciekawe, potrafię odnaleźć w jej zakamarkach o wiele więcej nazwisk naszych dawnych reprezentantów, aniżeli tych z ostatniego – no, powiedzmy – dwudziestolecia.
Moim idolem przez długie lata był Włodzimierz Lubański, którego ceniłem za inteligencję na boisku. Z bramkarzy pamiętam Huberta Kostkę. Zawsze zaś gdy wywiadu udzielał niekwestionowany talent piłkarski Kazimierz Deyna, czułem lekkie zażenowanie z powodu jego sporej nieudolności językowej, płynącej z niedostatku wykształcenia oraz ubóstwa leksykalnego.
Obecnie nic ni muszę, nie muszę też iść z prądem, toteż od dawna z zasady nie oglądam żadnych meczów piłki kopanej, nie interesują mnie zarówno sukcesy, jak i porażki polskiej reprezentacji, co dla niektórych może stanowić podstawę do zanegowania mego patriotyzmu.
Sport piłkarski traktuję jako pewien fenomen kulturowo-społeczny, wyznaczający kibicom tej dyscypliny określony kanon zachowań, emocji i rytuałów. Mistrzostwa Europy i Świata odnajdują specjalne miejsce w naszych narodowych nastrojach, a kibicowanie odpowiada utartemu schematowi polskich powstań wyzwoleńczych: wielki zryw, ogólnonarodowa duma, a potem "nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało", "jeszcze będzie cudownie, jeszcze będzie wspaniale". Bo Polska wiecznie walczy, cóż byłaby warta bez walki?
Czasem zastanawiam się, co się stanie, jak w końcu nasi piłkarze wygrają jakiś turniej? A może to nie jest możliwe, bo przecież tak pięknie i honorowo zawsze przegrywają (ten mecz ostatniej szansy, te mecze o honor...), że aż szkoda taką narodową tradycję przerywać!
Aby zaś kolorytowi lokalnemu niniejszego felietonu stało się zadość, radzyńskim Orlętom chciałbym życzyć krytej dachem głównej trybuny, ale nie mogę, albowiem wiadomo mi, że obecnie rządząca miastem ekipa nie ma tego w programie.
Pozostaje mi więc – będąc konsekwentnym w konwencji – życzyć im owocnego krycia i jeszcze jednego: by wzorem reprezentantów naszego kraju nie przypominali genitaliów, które wprawdzie biorą udział, ale nie wchodzą.
Post scriptum:Kibiców szanuję, kiboli i stadionowych zadymiarzy nie znoszę, a wszystkim dystansu życzę, by futbolowa gorączka nie skończyła się trudnym do opanowania stanem agonalnym.
Zobacz również: (Felietony innych autorów)
Andrzej Kotyła
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.