Na początku, żeby było jasne: z alkoholem żartów nie ma, jak komuś szkodzi (nikt nie wygrał, nikt nawet nie zremisował...) to niech się nie dotyka. Mawiał pan Zagłoba, że gorzałka jeno tęgiej głowie służy i miał świętą rację. Nie może być żadnych, najmniejszych nawet wątpliwości: alkoholizm jest straszną chorobą, potrzebna jest przytomna, konsekwentna polityka jego zwalczania.
Tyle że wspomniana operacja z końca września nie za wiele ma z tym wspólnego. Duży już chłopiec jestem, sporo widziałem i widzę. I powiadam Wam: polski alkoholizm to nie udawany (o tym dalej...) zakaz domowego destylowania tradycyjnych wiejskich okowit, sprzedawania domowych nalewek, tworzenia mikrobrowarów rzemieślniczych itd. Polski alkoholizm to taniutka "małpka", sprzedawana w każdym niemal sklepie maleńka porcja gorzałki, którą jeden czy drugi nieszczęśnik, czy nieszczęśnica nawet, idąc o 7 rano do roboty, skitra za pazuchą, czy w torebce, tak, żeby nikt się nie zorientował i dało się jakoś dojechać do wieczora. Tu oczywiście żadna władza (w tym wypadku po prostu trzeba ustawę przyjąć...), niezależnie od partii, nic z tym nie zrobi. Bo po co komu szarpać się z potężnym lobby spirytusowym, ryzykować zmniejszenie wpływów z akcyzy (które potem, w świetle kamer, wyda się m.in. na leczenie ofiar i łatanie potwornych skutków społecznych!). Już lepiej zakazać chłopu bimber z jego własnych kartofli, zbóż i jabłek pędzić.
Cała rzecz oczywiście przyprawiona jest potężną dawką hipokryzji. Jedni udają, że nie pędzą, drudzy udają, że nie wiedzą i że zwalczają, wszystko z przymrużeniem oka, raz na jakiś czas medialny cyrk.
Jak kto nie breszczaty na jedno oko, to wie, że takich mistrzów jak ten, pojmany ostatnio przez dzielnych funkcjonariuszy, mieszkaniec gminy Czemierniki, jest mnóstwo. A "produkt" można spotkać praktycznie wszędzie. Wesele, dożynki, jakieś większe czy mniejsze posiedzenie towarzyskie itd. - każdy gospodarz wie, że goście bardziej radzi będą takiemu napitkowi, niż monopolowej berbelusze. I nikt nie ma problemu z dotarciem do źródełka.
Dopiero jak ktoś doniesie, odpowiednie służby podejmują działania. Niezwłocznie i tak trochę "na ślepo". Bo można by ostrożnie, rozpoznać teren, zadzwonić: czy Pan jest w domu? Czy będzie za dwie godziny? Bo chcemy odwiedzić, a nie chcielibyśmy jechać na próżno...
Czy wobec tego należy rzecz całą zalegalizować? Na razie, żeby uruchomić właśnie taką rzemieślniczą produkcję, to trzeba spełnić wymogi jak Polmos, zrobić szafę papierów, posiadać skład celny, plombowane urządzenia, zapraszać urzędnika na każde destylowanie albo warzenie...
Dość przytomnie mają sprawę rozwiązaną na Węgrzech. Każdy rolnik może upędzić sobie rocznie 86 litrów 50-procentowego destylatu z domowych owoców. Kto chce (a nie każdy chce, ludzie mają też inne zajęcia i marzenia, niż walenie gorzały...) ma w chałupie sprzęt i robi to na przemian z marmoladą. A jak gość ma dwie lewe ręce, to we wsi jest państwowa gorzelnia, gdzie zawodowcy, w pięknych miedzianych alembikach, przepuszczą przywieziony zacier za niewielką opłatą i pobiorą niewygórowany podatek. Chłopy mają, co chcą, a turyści biegają za tematem jak fale po Dunaju. I kupują u nich palinkę drożej niż w sklepie. Piszę o turystach, bo jako przewodnik często słyszę pytanie: czy można tu gdzieś kupić jakiś lokalny rzemieślniczy alkohol? Mimo że nie na Południowym Podlasiu nie mamy marki lokalnej mogącej mierzyć się sławą z białowieskim i knyszyńskim "Duchem Puszczy", jednak zainteresowanie jest. Na ołtarzu hipokryzji leżą poważne pieniądze.
I jeszcze na koniec pytanie - może któryś z Wielebnych Księży odpowie... A czy w ogóle bimbrownictwo to grzech? A z jakiego "paragrafu"?
Zbigniew Smółko
Zobacz również: (Felietony innych autorów)
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.