Zdarzyło się, że aparatczyk ten odwiedził mojego teścia – również partyjniaka, co skończyło się godzinnym odstaniem w drzwiach mieszkania ojca mojej małżonki. Teść – zapytany przez żonę swą, dlaczego nie zaprosił gościa na herbatę, odparł – widzisz. kochanie, godzinę zajęła ta wizyta, a co by było, gdybym pozwolił mu wejść do domu?
Pan Kazio nosił przy sobie permanentnie plik dokumentów i bez przerwy kogoś gdzieś zapraszał, zaczepiając interlokutora przeważnie na ulicy. Gdy razu pewnego zostałem przez niego zagadnięty – odpaliłem: panie Kazimierzu – mnie pan zaprasza, zachęcając obecnością innych, a innych zachęca pan - obecnością mojej osoby – "A g...wno to pana obchodzi, jak ja zachęcam" odparł w naonczas czas gniewnie.
Kiedyś nie omieszkałem napisać o nim dosyć uszczypliwy tekst, poddając krytyce jego wszędobylskość oraz skłonność do zabierania głosu wszędzie, gdzie się znalazł, a miał dosyć uporczywą tendencję znajdować się gdziekolwiek, gdzie działo się cokolwiek ważnego z punktu widzenia wydarzeń mniej lub bardziej istotnych dla Radzynia. Potem chodził z tym moim felietonem i skarżył się po wszystkich możliwych urzędach i miejscach, udowadniając, jakim to wrednym sku...synem jestem i przedstawiając mnie z jak najgorszej strony.
Pan Kazimierz miał dosyć natrętny zwyczaj pojawiać się na uroczystościach na tzw. przyczepkę, zatem bywał wszędzie, gdzie się coś działo, dołączając np. do oficjalnych delegacji składających kwiaty w miejscach pamięci narodowej, zabierając głos, a potem twierdząc, że to do niego przyłączyły się oficjalne osoby. Miał też zwyczaj "załapywać się" na poczęstunki organizowane z tychże okazji.
Kiedyś zwrócił się do Bogdana Sozoniuka, ówczesnego dyrektora ROK z prośbą o wynajęcie sali na jakieś spotkanie. Bogdan wyraził zgodę, ale zażądał zaliczki w wysokości bodajże 100 zł. Spotkanie nie odbyło się z braku obecnych, ale pan Kazio pieniędzy nie odzyskał, chociaż się upominał.
Jego natrętnym zwyczajem było np. wtargnięcie do gabinetu jakiegoś ważnego człowieka – dyrektora, prezesa i – bez pytania – korzystania z jego telefonu. Zdarzyło się, że został brutalnie popędzony z gabinetu jednego z dyrektorów szkoły, słynącego z nietuzinkowego charakteru. Był to Stanisław Jarmuł, czego byłem świadkiem.
Zdarzyło mi się onegdaj poprowadzić spotkanie autorskie z Marianną Bocian – poetką. Kazimierz nie omieszkał pojawić się na tym spotkaniu i – ku frustracji poetki – zadał jej pytanie: Dlaczego mianowicie w jej wierszach brakuje rymów tak powszechnie obecnych w twórczości np. Mickiewicza czy też Słowackiego. Pytaniem swym wprawił autorkę w zakłopotanie graniczące z osłupieniem razem z prowadzącą imprezę Moniką Mackiewicz.
Kiedyś Tadeusz Sławecki poprosił mnie o wygłoszeniu podczas sesji popularnonaukowej poświęconej pałacowi Potockich prelekcji na temat kultury muzycznej Radzynia. Z relacji Zygmunta Pietrzaka wynikało, że podczas mojego występu pan Kazimierz nachylił mu się do ucha i wyrzekł na mój temat coś w rodzaju laurki.: "Kawał z niego suki...syna, ale dobry jest".
Pan Kazimierz był ideowym komunistą. W młodości słynął z dość natrętnej agitacji na rzecz przynależności do PZPR, którą potrafił prowadzić nawet w dzień poprzedzający Boże Narodzenie, czyli w Wigilię. Z tego powodu był podobno boleśnie popędzony przez miejscowych chłopów z jednej wsi.
Trzeba jednak przyznać, że jego ideowość była wyjątkowo szczera i nienaganna. Jako jeden z nielicznych ówczesnych kacyków "wyjechał" z poprzedniego ustroju bez szczególnego majątku oraz talonu na "poloneza", na który tak powszechnie darowano byłym działaczom partyjnym.
PS.
Zapomniałbym dodać, że w okresie mojego uczęszczania do radzyńskiego LO pełnił funkcje dyrektora Radzyńskiego Domu Kultury.
Andrzej Kotyła
Zobacz również: (Felietony innych autorów)
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.