reklama

Pogrzeb śp. Wojciecha Pietrzaka

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Informacje radzyńskie Dzisiaj , 3 listopada nabożeństwem w radzyńskim Sanktuarium pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy po godz. 9 rozpoczęło się ostatnie pożegnanie śp. Wojciecha Pietrzaka , który zmarł nagle, niespodziewanie 31 października.
reklama

Mszę św. odprawił  ks. Michał Gosk, wikariusz radzyńskiego sanktuarium.  Mówił o nim : Apostoł uśmiechu. Przytaczamy dzisiaj słowa homilii. 

 

 - śp. Wojciech Pietrzak - był zwyczajnym mężczyzną, mężem, ojcem. Był głową rodziny: jej przewodnikiem. To im poświęcał czas, pasje, chciał zostawić po sobie dziedzictwo i tak uczynił. To wiele płyt z muzyką, tysiące pozostawionych zdjęć. Po swoim tacie Zygmuncie odziedziczył pasję do muzyki i historii – a szczególnie tej historii lokalnej, to przekazywał swoim dzieciom. To pozostawił. - Znali go wszyscy, znali też jego miejsce – miejsce szczególne, w którym spotykał się z ludźmi. To jego gabinet stomatologiczny. Tam dotykał radości i smutków. Tam uczył się człowieka i bycia człowiekiem w drodze ku najpiękniejszemu przeznaczeniu. Poprzez to swoje zajęcie – nie żył tylko dla siebie. Żył dla innych. Dla bliźniego. A przecież to w nim właśnie – bliźnim – Jezus przychodzi do nas.

 

- śp. pan Wojtek, bo tak wszyscy mówili o nim w Radzyniu był apostołem uśmiechu. Przez swój zawód w gabinecie stomatologicznym przez misterną pracę wypełnioną pasją i cierpliwością, sprawiał, że ludzie na nowo mogli i chcieli się uśmiechać. To czasem najwięcej co człowiek może zrobić – przywrócić na ludzkiej twarzy uśmiech. - Jezus przychodzi do nas przez ludzi, nie inaczej; przez ich cierpienia i radości, przez ich przyjścia na świat i odchodzenie z tego świata. Dla wielu z nas przychodził przez śp. Wojciecha: przez jego życie, pracę, spotkania z nami, przez życzliwość, radość i miłość… Nie tę opisaną w romansach, ani tę heroiczną z żywotów świętych, ale tę zwyczajną – o smaku powszedniego chleba, cichą jak szept wieczornego pacierza, jak uścisk dłoni, jak uśmiech. W tej zwyczajności, jak z ziaren pszenicznych rosły ciepło i serdeczność, człowieczeństwo – nie na pokaz. Dlatego dzisiaj nie mówimy, że umarł, lecz – odszedł. Odszedł do Pana.

 

- Mówią, że szczęście trwa krótko, dłużą się jedynie dni nieszczęśliwe. A jednak tysiące przeszłych dni minęły jak chwila podzielona na chwilki na miarce ludzkiego życia: ślub z ukochaną małżonką Dorotą, narodziny dzieci, radość wnuków. Dla rodziny, dla najbliższych, dla siebie – dla Pana. - Potem jedno z ostatnich nacięć na linii życia. Choroba, cierpienie, ale był dzielny, twardy. Jego życie było nie było deklaratywne. Był oszczędny w słowach – lecz jego człowieczeństwo przejawiało się przede wszystkim w codziennym życiu w zwyczajnych czynach. To życie nie było urzędowe, sąd dotąd, ani asekuracyjne, ani nadęte,, zadzierające nosa. Było życiem po prostu. Życie prawdziwe, takie aż nie do wiary… - Nastał dzień dziękczynienia, - za to, że dotrwał do końca; że Pan dał mu stanąć przed morzem, które rozdziela, by mógł przejść bezpiecznie na drugą stronę życia. Po przejściu morze zamyka się – dla nas. Stoimy po przeciwnych stronach. Stoimy po przeciwnych stronach. Śp. Wojciech niespostrzeżenie wymknął się nam, znikł za tajemniczym nie do końca poznanym morzem.

 

Ale nie odszedł cały: coś jednak po nim pozostało. Pozostała „święta pamięć”. Dlatego od dzisiaj będzie on naszym „świętej pamięci” – mężem, ojcem dziadkiem lub po prostu panem Wojtkiem. Będzie to pamięć cicha, bez oklasków, serdeczna i cierpliwa, bo przecież rozstania bolą.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama