Budynek starej piekarni przy Warszawskiej jest po prostu piękny, wręcz doskonały.
Nie wiem do końca, na czym ta jego doskonałość polega – proporcje, bryła, wspomnienia? Jako dziecko bywałem w niej nie raz. W tamtych czasach już na kilka tygodni przed świętami ludzi ogarniał amok przygotowań. Do świętych rytuałów należało na przykład prywatne pieczenie ciastek w państwowej piekarni. Przychodziły tam tłumy ludzi. Przyszykowane w domu, takie "z maszynki do mięsa", przynosiło się w kartonowych pudełkach i wypiekało w chlebowym piecu. Pracownik obsługujący go, za kilka złotych, wsuwał ciastka wielką drewnianą łopatą obok bochenków chleba i pilnował, żeby się nie spaliły. Patrzyłem sobie na to, obserwując przy okazji innych piekarzy, którzy wyrabiali ręcznie chlebowe ciasto albo wieźli piętrowym wózkiem wyrośnięte bochenki. Te wspomnienia tylko trochę przykrywa rozpylona mąka czasu. Wtedy do świąt – czy to Wielkanocy, czy Bożego Narodzenia – nikt nie podchodził "z marszu". To było co najmniej kilkanaście dni przy generalnym sprzątaniu: myciu okien, wiórkowaniu, pastowaniu i froterowaniu podłóg, przy wyrabianiu wędlin. I w kolejkach. Rekolekcji też nikt nie odpuszczał. Ale potem jak te święta smakowały! Rezurekcja. Falujący tłum w jedynym wtedy kościele. I ta dziwna babciunia w szarym płaszczu i z chustką na głowie, próbująca jak zwykle znaleźć sobie miejsce, żeby położyć się krzyżem przed ołtarzem, deptana, popychana.
Adam Świć
Inne felietony Adama Świcia
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.