Panie Tadeuszu, był pan największym przegranym w ubiegłorocznych wyborach do Sejmu. Zabrakło panu zaledwie 53 głosów, by wyprzedzić Genowefę Tokarską z Biszczy pod Biłgorajem, osobę - powiedzmy szczerze - niewidoczną w pracach Sejmu poprzedniej kadencji. Odreagował pan już porażkę, czy też zbiera pan siły na wybory w 2019 roku.
- Miałem oczywiście pewien niedosyt, że te 53 głosy zaważyły, i choć uzyskałem drugi wynik z PSL w okręgu chełmskim, nie jestem posłem.
Nie odpowiem panu wprost na pytanie, czy będę startował w wyborach na posła w przyszłej kadencji Sejmu, bo dynamika zdarzeń jest ogromna. Nie wiadomo jak będzie ordynacja. Na pewno nie wyszedłem jeszcze z polityki i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wykorzystam moją wiedzę, moje 20-letnie doświadczenie z pracy w Sejmie, Sejmiku i w Ministerstwie Edukacji Narodowej.
Chciałby pan pomóc rodzinnemu Radzyniowi. Konkretnie w czym?
- Sęk w tym, że burmistrz Radzynia, Jerzy Rębek i jego otoczenie nie chcą pomocy, uważają, że wszystko wiedzą najlepiej. Burmistrz woli gościć u siebie wystawy o treściach co najmniej kontrowersyjnych, homofobicznych, bierze udział w zgromadzeniach o charakterze nacjonalistycznym, które wzbudzają nienawiść do drugiego człowieka, a to nie jest po chrześcijańsku. Żałuję bardzo, że nie inicjuje dyskusji ponadpartyjnej choćby wokół tematu pałacu radzyńskiego, XVII-wiecznego zabytku unikalnego w skali Europy, a także o inwestycjach, rozwoju miasta i jego promocji.
A właśnie, co będzie z pałacem Potockich?
- Pytanie to proszę zadać panu Rębkowi. Burmistrz przejął zamek od Skarbu Państwa i on jest teraz panem na włościach pałacowych, ale też w pełni odpowiedzialnym za stan zabytku. Podczas kampanii wyborczej pan Rębek roztaczał wizję stworzenia w Radzyniu Muzeum Kresów, w czym miał mu pomóc prezydent Andrzej Duda. To nierealna obietnica, wiem co mówię, bo przez dwie kadencje byłem członkiem sejmowej komisji kultury. Na palcach można policzyć muzea, których organem prowadzącym jest minister kultury. Na terenie Lubelszczyzny tylko Muzeum na Majdanku ma taki status, pozostałe muzea to placówki samorządowe. Przy tak ogromnym obiekcie nie do udźwignięcia są koszty utrzymania placówki - płace, energia, ekspozycje. Tymczasem burmistrz nie złożył żadnego poważnego projektu, czy to unijnego, czy to ministerialnego, dotyczącego tego pałacu, a część wniosków została odrzucona ze względów formalnych. Przecież była możłiwość skorzystania choćby ze środków z Mechanizmu Norweskiego czy Regionalnego Programu Operacyjnego. Pan Rębek mówił o utworzeniu Szkoły Muzycznej II stopnia, póki co nic z tego nie wyszło. Mija już połowa kadencji burmistrza, czyli 2 lata, więc ja mam prawo jako obywatel, jako mieszkaniec Radzynia zapytać, co zrobiono przez ten czas? Dlaczego nic się nie dzieje z pałacem? Koszty utrzymania prawie pustego obiektu rosną.
A pan jaki ma pomysł na pałac w Radzyniu?
- Moim zdaniem w dalszym ciągu jedynym rozwiązaniem jest partnerstwo publiczno-prywatne. To nie jest sprzedaż sreber rodowych - jak mówi burmistrz, trzeba te srebra rodowe cały czas "czyścić", bo zaśniedzieją. Sensowną propozycję złożyła np. firma Anders, były też chętne inne firmy turystyczne z czystymi pieniędzmi, bez żadnego szemranego kapitału, można było zawrzeć z nimi umowę dzierżawy pałacu na 20, 30 lat, urządzić w nim np. muzeum Karola Lipińskiego, umieścić w nim Szkołę Muzyczną, która dzisiaj ma poważne kłopoty lokalowe, urządzić w pałacu salę koncertową, kilka sal reprezentacyjnych oraz sale recepcyjne dla gości czy restaurację promującą produkty regionalne. Nikt by wtedy burmistrzowi nie zarzucił, że się wyzbył sreber rodowych, bo miasto miałby swój udział w tym przedsięwzięciu. Nie łudźmy się, miasto nie ma pieniędzy na zagospodarowanie tego pałacu.
Słyszę w mieście o pomyśle sprowadzenia z powrotem do pałacu radzyńskiego oddziału Archiwum Państwowego w Lublinie.
- Moim zdaniem to nie jest miejsce na archiwum. Pałac nie był przecież na taki cel projektowany. Ponadto zbiory archiwum muszą być przechowywane w odpowiednich warunkach, w pomieszczeniach nie może być wilgoci, grzybów, pleśni. Ta perła, którą tak się chlubimy, musi mieć blask na jaki zasługuje.
Nie zaproszono pana do rozmowy o przyszłości pałacu?
- Nikt mnie o zdanie nie pytał. Szkoda, bo wcześniej bardzo angażowałem się w sprawę rewitalizacji pałacu, organizowałem wiele konferencji zabiegałem o środki. Zaprosiłem do Radzynia Pawła Jaskanisa, dyrektora Muzeum w Wilanowie, prof. Wiesława Procyka z warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, jednego z najlepszych w kraju specjalistów od restauracji rzeźby. Inni specjaliści też chętnie przyjeżdżali do Radzynia, bo nasza perła budzi powszechny zachwyt w kręgach muzealników i konserwatorów sztuki. Niestety, burmistrz nie widzi potrzeby skorzystania z usług takich fachowców. Moja oferta jest czysta - jeśli ktoś chce coś pozytywnego zrobić dla Radzynia, dla Podlasia, służę swoją osobą, kontaktami, ponad 20-letnim doświadczeniem. W kulturze nie ma za wiele pieniędzy, ale zawsze można znaleźć jakąś ścieżkę finansowania ciekawego projektu. Tylko trzeba wiedzieć czego się chce. Do tanga trzeba dwojga.
Pan tak muzycznie... Skąd u inżyniera z wykształcenia to zainteresowanie muzyką?
- Moim mentorem był zmarły w październiku br. Zygmunt Pietrzak, który zaprosił mnie do współpracy w Radzyńskim Towarzystwie Muzycznym. Razem zrobiliśmy wiele dobrych rzeczy dla upamiętnienia Karola Józefa Lipińskiego - urodzonego w 1790 roku w Radzyniu Podlaskim genialnego polskiego wirtuoza skrzypiec, kompozytora i dyrygenta, koncertmistrza kapeli króla saskiego w Dreźnie, koncertującego razem z Paganinim, współpracownika Richarda Wagnera, przyjaciela Roberta Schumanna. Postawiliśmy w Radzyniu Podlaskim jedyny w kraju pomnik tego muzyka, z mojej inicjatywy firma Dux wydała we współpracy z RTM album z muzyką artysty pt. "Works for Violin $ Piano" w wykonaniu Bartka Nizioła i Pawła Andrzeja Mazurkiewicza. Album ten w 2013 roku otrzymał nagrodę Fryderyka za najwybitniejsze nagranie muzyki polskiej, a Polska Akademia Fonograficzna wyróżniła mnie swoim dyplomem. Dzięki RTM na prowincji, w Radzyniu, organizowane są od 33 lat koncerty muzyki poważnej, których nie powstydziłaby się Warszawa, z udziałem m.in. Konstantego Kulki, prof. Kai Danczowskiej i dziesiątków innych znakomitych artystów.
Skąd Radzyńskie Towarzystwo Muzyczne ma pieniądze na takie nazwiska?
- Z kwesty. Trochę finansują władze miasta, trochę starostwo, marszałek, lokalne firmy. Mieliśmy też wsparcie z okolicznych gmin, ale teraz na Podlasiu jest sporo wójtów z PiS. niechętnych kulturze. Pewien wójt z powiatu radzyńskiego likwidując różne imprezy kulturalne stwierdził, że ma za dużo "ludowizny" w gminie.
A który to wójt?
- Wójt gminy Borki. Ci ludzie nie rozumieją, że ludowość to jest coś innego, niż partyjniactwo. PSL to jest 120 lat tradycji. Ja jestem w PSL, bo jestem przywiązany do myśli ludowej, którą to stronnictwo realizuje.
Porozmawiajmy więc o PSL na Podlasiu. Wiele złego dla PiR stronnictwa na Podlasiu przyniosła "dobra zmiana" na stanowisku starosty bialskiego. Co się dzieje w bialskim PSL, że doszło do tak spektakularnego zamachu stanu?
- Proszę to pytanie zadać innym, prezesowi wojewódzkich struktur PSL w Lublinie i kierownictwu PSL w powiecie bialskim. Na posiedzeniu Prezydium Zarządu Wojewódzkiego PSL powiedziałem, że umów koalicyjnych się dotrzymuje, nauczono mnie tego w Sejmie. Do tej pory, jeśli kogoś zaprosiłem do współpracy, to dotrzymywałem zobowiązań. Co będzie w następnej kadencji - zadecydują wyborcy. Publicznie poparłem starostę Tadeusza Łazowskiego. Każdy z nas ma jakieś wady, ale Tadeusz bardzo dużo zrobił dla powiatu bialskiego. Myślę, że w sprawie tej zabrakło też ojcowskiej troski ze strony starszych, doświadczonych kolegów.
Myśli pan o Franciszku Jerzym Stefaniuku?
- Kim oni są, to wiemy. Odpowiem muzycznie, jeśli chcemy, żeby symfonia dobrze brzmiała, to musimy grać razem, a nie skrzypek gra oddzielnie, a wiolonczelista oddzielnie.
A propos prezesa Krzysztofa Hetmana, słychać powszechne narzekania, że prezes, kierownictwo ZW PSL, w ogóle nie odwiedzają mieszkańców wsi. Nie ma spotkań, nie ma rozmów, nie ma tych więzi, które zawsze łączyły ludowców. Dlaczego tak się dzieje?
- Dzisiejsze kierownictwo wojewódzkich struktur PSL ma inny styl pracy, niż miał np. Zdzisław Podkański, który mianował się marszałkiem chłopów polskich, chciał być drugim Witosem. Prezesa Hetmana widzimy w mediach jako jednego z najbliższych współpracowników Władysława Kosiniaka-Kamysza.
Ale z drugiej strony każdy chłop znał Podkańskiego, z każdym się przywitał, z każdym porozmawiał, miał doskonały kontakt "z ludem". A dziś, jak pan zapyta ludzi na wsi, kto to jest Krzysztof Hetman - nie wiedzą.
- Ale i o Podkańskim już nie wiedzą.
Dzisiejsze PSL przypomina mi dawne wojskowe formacje skadrowane, istniejące tylko na planach mobilizacyjnych. Przed wyborami PSL aktywizuje się, na co dzień - nic nie robi. Koła, zarządy powiatowe są tylko na papierze. Nie ma żadnych przejawów działalności PSL w konkretnej wsi. Są powiaty, w których od wyborów nie odbyło się choćby jedno posiedzenie Zarządu Powiatowego.
- Nie zgadzam się z panem, to krzywdząca dla nas opinia, mamy jako jedyna partia w kraju swoje struktury w każdej gminie. Wiele z nich aktywnie działa, współpracuje z samorządem, z KGW, strażami pożarnymi. Naszą siłą są też działacze ludowi, aktywni w swoim środowisku m.in. w takich sprawach, jak infrastruktura komunalna na wsi, budowa i remonty straźnic, funkcjonowanie świetlic wiejskich, edukacja, kultura. Dziwi, że ostrze obecnej władzy skierowane jest w PSL.
Pan jest przykładem bardzo aktywnego działacza PSL, tego lata odwiedzał pan dożynki gminne i powiatowe, różne imprezy lokalne w powiatach radzyńskim i parczewskim. Wszędzie był Sławecki, przemawiał, śpiewał, dawał nagrody i czytał listy od marszałka. Powiem szczerze, ma pan niesamowitą energię i parcie na scenę. Niektórzy wręcz atakują pana za tę aktywność.
- Bardzo trudno jest dziś przebić się do świadomości mieszkańców wsi. Ludzie oczekują dziś populizmu, nawet obietnic bez pokrycia, jak pokazały ostatnie wybory. Jadę np. na zebranie straży pożarnej, to wspaniała organizacja społeczna, jeszcze niedotknięta przez "dobrą zmianę", choć są takie zakusy i słyszę od ludzi: "Nie czepiajcie się ich, dacie im porządzić".
Nie reagują na błędy rządu?
- Nie reagują np. na to, że PiS oszukało ludzi, którzy w dobrej wierze stali pod kościołami i zbierali podpisy pod projektem antyaborcyjnym Ordo Juris. Oszukało też wielu księży. Jakże inaczej postępuje Marek Jurek. Ja nie zgadzam się z jego niektórymi poglądami, ale szanuję go za to, że nie jest cynikiem, że całe życie mówi to samo. Nauczono mnie, że w demokracji szanuje się kogoś, kto ma poglądy stałe i niekoniunkturalne.
Jakby pan głosowałby dziś w Sejmie?
- Absolutnie jestem przeciwny karaniu kobiet. Bardziej zajmijmy się pomocą dla kobiet, niż nowymi uprawnieniami dla prokuratorów. Problem aborcji został sprowadzony do sytuacji czarno-białej. W życiu tak nie ma. Większość protestujących kobiet miała jakieś swoje problemy, z którymi wyszła na ulice, trzeba je wysłuchać i pomóc w miarę możliwości. Tymczasem na uroczystej sesji Rady Miasta, Gminy i Powiatu burmistrz Radzynia nazwał sprzeciw kobiet "pogańskim protestem". To było bardzo krzywdzące określenie.
Chciałem zapytać o Kongres PSL. 19 listopada wybraliście ponownie Kosiniaka - Kamysza ponownie na prezesa PSL. To był pana faworyt? Wielu uważa go za słabego lidera PSL.
- To jest pańska opinia. Na poprzednim Kongresie PSL oddałem głos na Waldemara Pawlaka. Przyszło mi potem współpracować jako wiceministrowi z Januszem Piechocińskim. Tak, należę do grona zwolenników Kosiniaka - Kamysza, bardzo wysoko cenię jego fachowość. Chciałbym żeby Waldemar Pawlak wrócił do gry i został np. przewodniczącym Rady Naczelnej PSL, by można było wykorzystać jego ogromne doświadczenie dla dobra Stronnictwa. Kosiniak-Kamysz pochodzi z inteligenckiej rodziny, powinien mieć więcej żołnierzy na dole, żeby dotrzeć do elektoratu wiejskiego ale również jest szansą dla pozyskania części elektoratu miejskiego.
Nasze wybory programowe i personalne mogą mieć istotny wpływ na rozwój sytuacji w kraju, na los demokracji w Polsce, tym bardziej że prezes partii rządzącej tuż przed naszym kongresem, oświadczył, że czuje się kontynuatorem ruchu ludowego. Witos, do którego pielgrzymują dziś działacze PiS, ostrzegał przed "fałszywymi prorokami". PiS w kampanii wyborczej populistycznymi hasłami zdobyło głosy mieszkańców wsi, ale z ich realizacją jest różnie. Przede wszystkim PiS nie popiera naszych działań w celu rehabilitacji Wincentego Witosa skazanego w haniebnym procesie brzeskim. Nie zrównano obiecanej wysokości dopłat bezpośrednich, utrudniono obrót ziemią polskim rolnikom, nie opanowano rozprzestrzeniającej się Afrykańskiej Choroby Świń (ASF), która wkroczyła już na nasze tereny. Mimo protestu rolników brak ze strony rządu zdecydowanych działań. Kolejną sprawą jest to, że PiS mieniący się obrońcą polskiej wsi składa projekt poprawki podnoszącej wiek emerytalny dla rolników. Rząd kierowany przez Beatę Szydło zgodził się na podpisanie niekorzystnego dla polskiej wsi porozumienia z Kanadą CETA. Obecne ceny skupu produktów rolnych są jednymi z najniższych w ostatnich latach. To był ważny kongres dla wsi i dla Polski. Uważam, że PSL, które ma charakter ludowy, narodowy i chrześcijański, jest potrzebne Polsce.
Jak to się stało, że były długoletni poseł, wiceminister oświaty, zostaje dyrektorem Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie?
- Stanąłem do konkursu ogłoszonego przez marszałka województwa lubelskiego, bo WBP to instytucja samorządowa, przedstawiłem koncepcję swojego działania i czekałem na werdykt komisji konkursowej. Co do pomysłu na kierowanie biblioteki wojewódzkiej miałem łatwiej, bo byłem posłem sprawozdawcą w Sejmie projektu ustawy o bibliotekach, więc znam dogłębnie problemy bibliotek. A ponadto kultura, oprócz oświaty, którą zajmowałem się od końca lat 70-tych XX wieku, najpierw jako nauczyciel, potem dyrektor szkoły w Czemiernikach, następnie jako poseł w komisji oświaty Sejmu od 1993 roku, była drugim obszarem moich zainteresowań, nie tylko w Sejmie.
Wygrał pan konkurs, ilu miał pan kontrkandydatów?
- Mam tę satysfakcję, że nie było ani jednego głosu przeciw mojej kandydaturze wśród członków komisji konkursowej. Moim kontrkandydatem był Paweł Kozioł, wcześniej dyrektor Przemyskiej Biblioteki Publicznej.
A ilu było członków w komisji? Kto jej przewodniczył?
- Przewodniczącym 9-osobowym komisji był wicemarszałek województwa lubelskiego Krzysztof Grabczuk. W komisji było 3 przedstawicieli marszałka, 2 reprezentantów miało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w jej skład wchodzili też przedstawiciele związków zawodowych i stowarzyszenia bibliotekarzy. Cieszę się, że przekonałem członków komisji do mojej wizji rozwoju biblioteki.
Porozmawiajmy więc o tej wizji.
- W przyszłym roku mamy jubileusz 110-lecia istnienia Biblioteki im. H. Łopacińskiego, przygotowujemy program tych uroczystości. Przede wszystkim zamierzam otworzyć bibliotekę na zewnątrz, na różne środowiska. Po drugie chciałbym umocnić status naszej placówki jako biblioteki naukowej. Mamy wśród czytelników studentów, którzy są podstawową klientelą naszej biblioteki, mamy pracowników naukowych, dziennikarzy, regionalistów, bibliofilów. Mamy też ludzi, którzy przychodzą tylko do czytelni czasopism, by przeczytać gazety bieżące. Ale dla nas każdy czytelnik jest ważny. Dalej - chciałbym wykorzystać do współpracy ogromny potencjał, jaki stanowią uniwersytety trzeciego wieku oraz towarzystwa regionalne. Połowa z około 100 towarzystw regionalnych działających na Lubelszczyźnie wydaje periodyki, publikacje książkowe. My to gromadzimy, opracowujemy - przy okazji przypominam, że wszyscy mają obowiązek przekazywania nam swoich wydawnictw jako egzemplarzy obowiązkowych. Mamy ambicję, by właśnie u nas była baza tych wydawnictw regionalnych, które czasem nie mają najwyższej jakości naukowej, czy edytorskiej, ale zawierają materiały unikalne, wspomnienia ludzi, stare zdjęcia, bardzo cenne. Chciałbym, by biblioteka Łopacińskiego stała się ich domem. Dlatego jedną z sal przeznaczyłem do dyspozycji towarzystw regionalnych, które będą tu mogły organizować wystawy, spotkania, obchodzić jubileusze.
A mamy tych jubileuszy w przyszłym roku na Lubelszczyźnie wyjątkowo dużo, 700-lecie Lublina, 600-lecie Kocka, Bełżyc, Siemienia...
- Często regionaliści piszą do szuflady, więc teraz, przy okazji jubileuszu, będą mogli pokazać swoje prace, opowiedzieć o nich właśnie w naszej bibliotece. Towarzystwa regionalne, biblioteki gminne, będą mogły zaprezentować wystawy oraz inne działania w sferze kultury. Często decydenci, społeczeństwo, zapominają, że biblioteka jest placówką kultury. Proszę pojechać np. do Jabłonia w pow. parczewskim i zobaczyć tam przepiękną bibliotekę, wybudowaną przez wójta za pieniądze Instytutu Książki, która pełni funkcje biblioteki, domu kultury, świetlicy szkolnej, robi wystawy, ma w niej próby zespół śpiewaczy. To jest właśnie nowa rola biblioteki, niech przykład Jabłonia będzie zachętą dla innych wójtów. Ale książka pozostanie w bibliotece zawsze najważniejsza.
Polacy, w tym mieszkańcy naszego regionu, czytają jednak dramatycznie mało książek. Co pan chce zrobić, żeby zachęcić mieszkańców regionu do częstszego wypożyczania książek i czytania.
- Rzeczywiście, według ostatnich badań Biblioteki Narodowej aż 63 proc. dorosłych Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku ani jednej książki. Można oczywiście zachęcać do lektury np. poprzez publiczne czytanie "Quo vadis". Ale pracownicy biblioteki im. Łopacińskiego mieli inny pomysł. Sami z siebie stworzyli grupę teatralną o nazwie "Trupa z szafy bibliotecznej" i narodowe czytanie Sienkiewicza urządzili inaczej, z inscenizacją teatralną w przepięknych arkadach naszej biblioteki. Przyszło mnóstwo ludzi, zachwycili się inscenizacją i przy okazji kupowali książki w naszej księgarni, bo mamy taką w budynku WBP. Teraz nasza grupa chce zaprezentować mieszkańcom Lublina w dniu 8 grudnia "Wigilię" według Władysława Reymonta. Serdecznie zapraszam na ten spektakl.
Aby zachęcić mieszkańców Lublina do odwiedzania naszej placówki zorganizowaliśmy przed kilku miesiącami wystawę "Skarby Biblioteki Łopacińskiego" prezentując bezcenny księgi, dokumenty, mapy, na co dzień spoczywające w sejfach. Wśród nich były XIV-wieczne inkunabuły na poziomie "Kazań Świętokrzyskich", książki z biblioteki Zygmunta Starego, największą bodaj gabarytowo Biblię z okresu Reformacji, mapy Lublina sprzed wieków, zdjęcia Edwarda Hartwiga, czy wszystkie dzieła Józefa Czechowicza. Będziemy pokazywać także inne perełki naszych zbiorów z nadzieją, że zainteresujemy nimi ludzi nie bywających dotąd w bibliotece. Zorganizowaliśmy też wystawę "Od lunety Gallileusza po teleskop Hawla" ze zbiorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jednocześnie Centrum Badań Kosmicznych w Warszawie pokazało kopię polskiego satelity o nazwie "Lem", obok którego położyliśmy powieści Stanisława Lema. I kiedy przyszli na wystawę uczniowie, młodzi ludzie, to mogli zobaczyć, że nazwa satelity stanowiła uhonorowanie wybitnego polskiego pisarza science fiction. W tych szarych jesiennych miesiącach razem z prezydentem Gdańska oraz Krajową Izbą Gospodarczą Bursztynu zorganizujemy wystawę bursztynu z ich zbiorów. Nawiązuję współpracę z fotografikami z PTTK, którzy chcą przekazać bibliotece zbiory zdjęć i pocztówek z lat 50. i 60. obiektów zabytkowych, już nie istniejących. Te zbiory też zachęcą zainteresowanych do odwiedzin biblioteki.
Jak się pan znalazł wśród pracowników biblioteki?
- Ja nie przyszedłem tutaj jako wysłannik "dobrej zmiany". Nie zwolniłem ani jednej osoby. Przyglądam się, oceniam, chcę wyzwolić energię pracowników. Przykładem jest ten teatr w bibliotece, pracownicy sami go wymyślili, nie musieli. W przyszłym roku mamy jubileusz 110-lecia istnienia biblioteki. Chciałbym, żeby to pracownicy przygotowali działania, które dyrektor pomoże im zrealizować, zabezpieczy środki finansowe.
Co ważne - wszystkie nasze imprezy, działania są bezpłatne, u nas nie ma biletów ! Bo dzisiaj nie każdego stać na kulturę, bilety w innych placówkach często są drogie. Więc zapraszamy wszystkich do biblioteki bezpłatnie.
Realizujemy jeszcze projekt Lubelskiej Biblioteki Cyfrowej. Biblioteki wyższych uczelni, biblioteki miejskie łączą się w sieci, co jest ogromnym ułatwieniem dla czytelników. Digitalizujemy zbiory, możemy dzięki temu udostępniać najcenniejsze dzieła, których ze względów na ochronę nie udostępniamy fizycznie, więcej - możemy wykonać dla czytelników kopie tych zdigitalizowanych dzieł, lub skopiować fotografie.
Z pana osobą na stanowisku dyrektora WBP im. H. Łopacińskiego łączą wielkie nadzieje bibliotekarze gminni, poddawani często presji wójtów i radnych, którzy najchętniej zlikwidowaliby bibliotekę w gminie.
- Obserwujemy bardzo negatywne dla kultury polskiej zjawisko - chęć łączenia bibliotek z gminnym ośrodkami kultury. Trafiają do mnie wnioski wójtów o takie połączenie, ja je tylko opiniuję, bo decyzje podejmuje Krajowa Rada Biblioteczna, a także - o czym wójtowie nie pamiętają - Naczelny Sąd Administracyjny. Jakie jest moje stanowisko - wybieram mniejsze zło. Jeśli biblioteka nie radzi sobie, nie ma programu naprawczego, nie ma chęci istnienia, to trudno. Mam o tyle łatwiejszą sytuację, że większość wójtów znam osobiście, jeszcze z pracy w ministerstwie, mogę z nimi rozmawiać nie tylko służbowo, ale i prywatnie. I wiem, że w większości przyczyną takich zamierzeń likwidacyjnych są konflikty personalne.
Żeby usunąć niewygodnego dyrektora wójt chce zlikwidować bibliotekę. W powiecie parczewskim bardzo głośna była próba likwidacji Gminnej Biblioteki Publicznej im. Krystyny Krahelskiej w Sosnowicy. Protestowali przeciwko tej decyzji nawet Powstańcy Warszawscy. Biblioteka ocalała.
- Pani wójt już rozmawiała ze mną na ten temat, będę starał się znaleźć wyjście z tej sytuacji. Chodzi mi o to, żeby nie zniknęła z mapy placówka kultury, która nazywa się biblioteka. To jest moja filozofia. Warto wójtom przypomnieć, że mają obowiązek ustawowy prowadzenia biblioteki. Nie mogą się z tego wycofać. W gminie może nie być domu kultury, ale biblioteka musi być. Kiedyś już przeżyłem taką akcję łączenia bibliotek gminnych ze szkolnymi - bardzo ostro protestowałem przeciwko niej, jako wiceminister oświaty. Biblioteka to często jedyna, ostatnia placówka kultury we wsi, do której każdy może przyjść przez cały tydzień. Dziwię się takiemu wójtowi, że chce ją zlikwidować - ma lokal we wsi, ma grupę ludzi aktywnych społecznie - czytelników, ma jakby filię urzędu, w której mieszkaniec wsi może z internetu wydrukować potrzebne mu materiały, bibliotekarka pomoże także przelew na pocztę wypełnić, lekarza znaleźć w internecie, itd. Biblioteka jest naturalnym sojusznikiem wójta, a nie wrogiem do likwidacji.
I stąd chciałbym pana prosić o jasną deklarację - będzie pan bronił biblioteki gminne przed likwidacją?
- Będę bronił bibliotek przed nieuzasadnionym, nieuprawnionym próbom likwidacji przez wójtów czy burmistrzów. Ale zaznaczam, każda sytuacja jest inna.
Dziękuję za tę deklarację. Bo dotąd te biblioteki, które próbowano likwidować, jak np. w Sosnowicy, nie czuły zbyt dużej pomocy ze strony poprzedniej dyrekcji Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. H. Łopacińskiego.
Ale zapytam pana, gdzie były w takich przypadkach biblioteki powiatowe?
- W takich okolicznościach dyrektor powiatowej biblioteki nie ma wpływu na wójta. Często wójt nawet nie chce z nim rozmawiać, bo to nie jest kompetencja dyrektora biblioteki powiatowej.
Wierzę w dobrą wolę włodarzy naszych gmin i miast, deklaruję im swoją pomoc i zapraszam do współpracy dla dobra bibliotek, czytelników i kultury.
Rozmawiał : Stanisław Jadczak