Ten reporter, eksplorator, członek rzeczywisty brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, odkrywca źródła Amazonki, od 40 lat przemierzający peryferie świata przyjedzie do Radzynia z opowieściami o Dubaju (godz. 16.00 – uroczystość odsłonięcia tabliczki na Skwerze Podróżników, godz. 17.00 – otwarte spotkanie w sali konferencyjnej Urzędu Miasta). Obali powszechne mity i pokaże prawdziwe oblicze tej świątyni luksusu: brak swobód obywatelskich, represje i niewolnicze warunki pracy najemnych robotników.
W oczekiwaniu na spotkanie zachęcamy do lektury wywiadu Roberta Mazurka z podróżnikiem Jackiem Pałkiewiczem.
- Podróżuje Pan już ponad 40 lat, niejednokrotnie przecierając nowe szlaki w wielu miejscach na świecie. Czy nie boi się Pan, że w którymś momencie podróżowanie zacznie Pana nudzić?
- Podróże daleko od utartych szlaków to ciężki chleb. To wciąż nowe wyzwania. Jeśli tego zabraknie, to wtedy ulotni się fascynacja przygodą i trzeba będzie myśleć o zmianie profesji. Ale nie sądzę, aby to mogło się mi przydarzyć.
- Zawsze podróżował Pan w bardzo nietypowy sposób – na wielbłądach, jakach, słoniach bądź reniferowymi zaprzęgami. Dlaczego akurat tak?
- Bo taki wiktoriański styl podróżowania odróżnia się zasadniczo od masowej turystyki. Bezpośredni kontakt z nieznanym bardziej wzbogaca osobowość, zapewnia więcej wzruszeń, dostarczając niezapomnianych przeżyć.
- Czy zdarza się Panu, że po powrocie z podróży nie potrafi Pan odnaleźć się w ustabilizowanym świecie?
- Rzeczywiście życie w świecie rozdmuchanej konsumpcji i komercjalizacji, różni się zasadniczo od środowisk, których to jeszcze nie dotknęło. Stąd, po powrocie do domu, patrząc na nieustanne wojny polityczne, globalizację, która przyczynia się do upadku obyczajowości, zrywania więzi międzyludzkich, często nie można się odnaleźć.
- A czy żona w pełni akceptuje Pana pasję podróżowania?
- Małżonka zdawała sobie sprawę z tego za kogo wychodzi za mąż, a nie jeździ razem, bo przedkłada podróże pięciogwiazdkowe nad namiot i śpiwór. Nie siedzi w domu i nie czeka kiedy wróci małżonek, bo ma swoje zajęcia profesjonalne, które wypełniają jej czas.
- Łodzią ratunkową pokonał Pan samotnie Atlantyk. Dlaczego zdecydował się Pan na tak ryzykowną wyprawę?
- To była wyprawa w roli dobrowolnego rozbitka. Chciałem pokazać, że rozbitek na morzu, jeśli się nie podda, ma szanse uratowania się. A do tego nie potrzeba wcale tak dużo. Wystarczy wiara w siebie i silna, żelazna siła woli.
- Rozmawiając o Pana wyprawach, nie sposób pominąć tej, która zakończyła się odkryciem źródeł Amazonki. Czy po dotarciu na miejsce miał Pan poczucie, że właśnie przeszedł Pan do historii?
- Kiedy dotarliśmy do źródła, wysoko ponad 5000 m n.p.m. byliśmy tak zmęczeni, że nikt nie był w stanie z tego się cieszyć. Refleksje przyszły później.
- Ostatnia Pana książka opowiada o Dubaju. Jak to się stało, że zmienił Pan ekstremalną dżunglę na luksusowe Zjednoczone Emiraty Arabskie?
- Na wyprawy ekstremalne nie wystarcza pasja i silny charakter. Do głosu dochodzi i fizjologia, z którą nie sposób jest wygrać. Nie można wygrać z odwiecznymi prawami natury. Któregoś dnia zorientowałem się, że przekroczyłem siedem dziesiątków lat. To taka Conradowska „smuga cienia”, symboliczna granica, poza którą jest już mało miejsca na atrakcyjną przyszłość. Dlatego znalazłem się na łatwiejszej, wygodniejszej ścieżce wojażowania.
- Podczas czytania książki „Dubaj. Prawdziwe oblicze” zauważyłem jednak, że jest Pan osobą, która nadal nie potrafi usiedzieć na miejscu bez jakiegoś zajęcia.
- Bo ja nie jestem z tych, którzy przedkładają nie aktywne wakacje na plaży.
- Na początku książki czytelnik poznaje Dubaj pełen wspaniałości. Trudno uwierzyć, że ten raj powstał na pustyni zaledwie w pół wieku…
- Rzeczywiście. Strony internetowe zarażają entuzjazmem do tego miasta marzeń, będącego ekscytującą świątynią luksusu i stężonym koncentratem architektury XXI wieku w jednym. Powstały na bogatych w ropę piaskach emirat stał się edenem dla tych, którzy kochają zbytek, pięciogwiazdkowe hotele, piękną pogodę i baseny położone setki metrów nad ziemią. Wielu zachwyca się wszechobecnym tu przepychem, docenia kreatywny hiperaktywizm i histeryczny pościg za awangardowością. Oto miasto, którego motto mówi wszystko: „zaskoczyć, oszołomić i oczarować”. I to na niemal każdym kroku.
- Czy przepych, jaki reprezentuje, również na Panu robi wrażenie?
- Pisząc książkę, spojrzałem na Dubaj krytycznie i nazywam to miasto bez charakteru. Jak zauważa brytyjski pisarz Lawrence Osborne, „pełna skrajności i sprzeczności metropolia przybrała wymiar tandetnej groteski”. Przekształciła się w futurystyczny koszmar, całkowicie zdominowany przez „Księgę rekordów Guinnessa”, nieoficjalną konstytucję emiratu. Bo tutaj wszystko musi być większe i ładniejsze niż gdzie indziej na świecie. Wśród gąszczu ekscesów i ostentacyjnego zbytku brakuje jednak czegoś, co w starej Europie jest być może mało przejrzyste, ale istotne dla jakości życia. We Wrocławiu, Berlinie czy Madrycie każdy czuje się jak w swoim domu. A w Dubaju na pewno nie.
- Jednak – jak wskazuje tytuł Pana książki – Dubaj ma drugie, ukryte oblicze. Jak ono wygląda?
- To mroczna strona do niedawna nic nieznaczącej na mapie monarchii absolutnej, będącej dziś jednym z najbardziej rozreklamowanych miejsc na świecie. Uciekłem od świata czaru i zerwałem jego złotą maskę, ujawniając drugie oblicze sztucznego raju. Pokazałem nędzę Azjatów kontrastującą z baśniowymi warunkami bytowymi boskiej kasty etnicznych Dubajczyków, wnuków niepiśmiennych Beduinów. Zapuszczałem się w miejsca skrajnego ubóstwa, do getta na obrzeżu miasta, gdzie w okrutnych warunkach bytuje armia azjatyckich robotników. To właśnie oni w ciągu jednego pokolenia zbudowali w niewolniczych warunkach sięgający nieba pustynny Manhattan. Tego turysta nigdy nie zobaczy, bo mogłoby to wysadzić w powietrze kreowany przez lata mit Dubaju. Nie pominąłem też autorytarnego ustroju, represji wobec działaczy na rzecz demokracji, arbitralnych aresztowań oraz szokujących tortur.
- Po napisaniu tej książki zapewne już Pan tam nie wjedzie?
- Tak, już tam więcej nie pojadę, bo grozi mi więzienie. To dodatek do wyroku śmierci, który od dekady ciąży już nade mną z rąk Al Kaidy. A otrzymałem go za sprzeciw wobec islamskiej inwazji na Europę. Jednak rzetelność należy do moralnego obowiązku dziennikarza. Zawsze pokazuję świat takim, jaki jest, a nie takim, jaki go kreują.
- Czy zatem warto jest pojechać do Dubaju?
- Oczywiście. Bo wyznaczający nowe trendy lider światowej turystyki, rozdarty między beduińską tradycją, religijnym radykalizmem islamskim i ekstremizmem progresywności, dubajski emirat rozbudza wyobraźnię i pragnienia.
Patrząc na Pana dokonania odnoszę wrażenie, że nie robi Pan nic połowicznie. We wszystkim jest Pan profesjonalistą…
- Należę do tych, którzy zawsze oddzielają kolor biały od czarnego. A dzisiaj często w opiniach dominuje kolor szary.
- Rozpoczął Pan swoją podróżniczą przygodę na oceanie. Potem, rezygnując z żeglowania, penetrował Pan dżunglę, pustynie, krainy skute lodem i wieczną zmarzliną. Nie żal Panu tych pierwszych fascynacji?
- Pasja eksploracji wciąż się rozwijała. Kiedy poznałem największe pustynie świata, chciałem potem przeniknąć wilgotne lasy tropikalne i mieszkające tam ostatnie plemiona. W międzyczasie pojawiła się miłość do Syberii, którą poznałem dogłębnie.
- W swoim życiu zobaczył Pan wiele i doświadczył równie dużo. A czy jest jeszcze coś, co potrafi Pana wzruszyć i zaskoczyć?
- Jak płaski nie byłby odwiedzany region, to zawsze szukam czegoś dla mnie atrakcyjnego. Dlatego tych wzruszeń nigdy nie brakuje.
- Proszę na koniec powiedzieć o Pana najbliższych planach podróżniczych.
- Fascynacja legendarnym Jedwabnym Szlakiem, który od zawsze kusił mnie swoją tajemniczością, pobudzając wyobraźnię karawanami wielbłądów, nieznanymi krainami czy romantyczno-awanturniczymi obrazami, stała się zalążkiem pomysłu zorganizowania wyprawy. W konwoju samochodów przemierzymy trasę z Pekinu do Warszawy. Tak jak w czasach strożytnego szlaku handlowego, wielkie cywilizacje wymieniały się zdobyczami techniki i wiedzy, spotykały się i mieszały wpływy kulturalne, tak i dzisiaj jego dziedzictwo kulturowe może być płaszczyzną do budowania szerokiej współpracy. Zakładam, że wniesie ona wkład do budowy polskiej marki. Będzie propagować rozpoznawalność Polski, jej dorobek, historię, kulturę i atrakcyjność turystyczną. Chce promować nasz kraj jako bramę do Europy dla Chin, lansować intensyfikację relacji gospodarczo-handlowych między dwoma krajami, w aspekcie adaptacji do nadchodzącej przyszłości i nowego ładu globalnego. Zapraszam do odwiedzenia strony www.silkroad-2017.com.
Dziękuję za rozmowę.