Rozmowa z prof. Małgorzata Grupą, archeolog, która bada krypty w radzyńskim kościele Świętej Trójcy. Pani Profesor przewodniczyła zespołowi badaczy, który ekshumował zwłoki oficerów polskich z dołów śmierci w Charkowie, Katyniu i Miednoje.
W 1996 r znalazła się Pani w Charkowie na Ukrainie i przewodniczyła zespołowi archeologów zajmujących się ekshumowanymi szczątkami oficerów polskich, jeńców wojennych, zamordowanych przez Sowietów w roku 1940. Czuła Pani, że to wyjątkowa ekspedycja?
Zdawaliśmy sobie sprawę, że uczestniczymy w czymś wyjątkowym. Zabezpieczane przez nas przedmioty były dowodem zbrodni, ludobójstwa, które dzięki tym badaniom mogło zostać udowodnione. Musieliśmy to wszystko zabezpieczyć, aby było dowodem tej zbrodni sprzed lat. Z tych rzeczy, które przywieźliśmy z tego miejsca zorganizowaliśmy 10 wystaw w Polsce, bo nie wszystkie żony oficerów mogły dojechać do Muzeum Katyńskiego w Warszawie. Niektóre mają ponad 90 lat. część z nich porusza się na wózkach. To były niesamowite przeżycia, bo poznawaliśmy także niesamowitą historię ludzi z tamtego okresu. Okazuje się, że większość kobiet ukrywała prawdę przed dziećmi. Na przykład Ewa Gruner - Żarno poznała okoliczności śmierci ojca dopiero po śmierci mamy, bo odnalazła dokumenty na strychu. Potem aktywnie działała w organizacji Rodzin Katyńskich. To było silne pragnienie usłyszenia prawdy, dotarcia do niej. Podczas spotkań dowiadywaliśmy się, w jakich okolicznościach inni dochodzili do tej prawdy: dlaczego nie mają ojca? Matki nie przekazywały tego. Szkoła była różna w tamtym okresie. Osoby, które jawnie mówiły o tym, że mąż, ojciec, nie wrócił ze wschodu miały bardzo duże kłopoty. Po wojnie wdowy, samotne kobiety, najczęściej zostawały nauczycielkami, bo były świetnie wykształcone i próbowały jakoś to wszystko sklecić, udźwignąć.
Czy prace różniły się od prowadzonych w innych miejscach?
Przez szereg lat, 25, pracowałam w różnych, bardzo trudnych warunkach i brałam udział w trudnych ekspedycjach. Pracowałam pod wodą, w obozach zagłady w Oświęcimiu, Treblince. Każde miejsce jest specyficzne. Inaczej się do niego trzeba przygotowywać. Zawsze trzeba brać poprawkę na ludzi, z którymi się współpracuje i ludzi, którzy przychodzą na stanowisko badań, bo reakcję na naszą pracę są różne. Niekoniecznie pozytywne. Niektórzy uważają, że nie powinniśmy tego robić. Ja uczestniczyłam w tych - prawdziwych badaniach katyńskich od roku 1994 do 97 roku, w Charkowie. Wtedy równolegle prowadzone były trzy ekspedycje: w Katyniu, Charkowie Miednoje. Potem z tych wszystkich miejsc, u mnie w laboratorium w Toruniu robiliśmy konserwacje wszystkiego co zostało przywiezione z tamtych miejsc. To co jest teraz w Muzeum Katyńskim, Muzeum Wojska Polskiego, to jest ekspedycja mojego zespołu.
Co zobaczyliście po pierwszym zdjęciu ziemi z dołów?
W Charkowie były to groby mokre. Tam jest las, w związku tym była dość dobrze utrzymywana wilgotność, więc rozkład woskowo-tłuszczowy ciał stworzył jednolitą masę tłuszczową. To wszystko po prostu pływało. Ale dzięki temu zachowywało się dużo materiałów organicznych tzn. tekstyliów, skóry i drewna.Wiedzę o ofiarach czerpaliśmy odczytując napisy właśnie na tych przedmiotach. Ale przy czterech tysiącach ofiar absolutnie niemożliwe było, żeby wskazać oto jest "ten". Uświadomiliśmy to sobie od razu.
Ciała nie były układane, ale zrzucane do dołów z ciężarówek. Więc generalnie w ogóle nie dało powiedzieć, że oto są szczątki konkretnego człowieka. To wszystko było tak wymieszane, że absolutnie nie można było powiedzieć, że ta czaszka i ta noga, należała do tej samej osoby.
Co Pani najbardziej zapadło w pamięć z tamtego czasu?
Sytuacje, kiedy odczytywaliśmy te wszystkie zapiski, które odnaleźliśmy w Charkowie, listy dzieci do ojców, informacje, które oni starali się przekazać, zaszywali je w mundurach, bo zdawali sobie raczej sprawę z tego, że raczej żywi stamtąd nie wyjdą. Zaszywali więc te karteczki, informacje, kogo należy powiadomić, jeżeli ktoś ich znajdzie. To były bardzo trudne momenty.
Płakała Pani?
Wszyscy płakaliśmy. Obojętnie, ile kto miał lat, 20-, 40-, 60 -latkowie. Jak się stoi nad dołem śmierci, w którym leży pięćset czy tysiąc osób i zdajemy sobie sprawę, że są to ojcowie ludzi, którzy przyjeżdżali do nas do Torunia czy Warszawy i prosili nas o znalezienie ich, człowiek nabiera przekonania, że jest świadkiem ważnej historii. Nigdy też w swojej pracy zawodowej nie spotkaliśmy się z tak ogromną dozą wdzięczności, jak ze strony tych ludzi, członków Rodzin Katyńskich.
Czy w mogiłach były tylko ciała mężczyzn?
W mogiłach były i ciała kobiet. Pilotkę, córkę jednego z polskich generałów odnaleziono w Katyniu, ale w Charkowie też znaleźliśmy szczątki kobiet. Niestety, nie wiemy, kim mogły być, czy były to osoby cywilne, czy wojskowe, które żony mogły przyjechać do Starobielska i potem trafiły razem z mężami do dołów śmierci w Charkowie.
Czy nie śniły się Pani te obrazy po nocach? Nie wracały koszmary?
Nie. Wszyscy nas pytali, czy się boimy. Nie mogliśmy się bać. My przywracaliśmy godność tym ludziom. Oni po tak długim czasie, wreszcie zostali usłyszani. Gdzie byli, gdzie zginęli, jak zostali zamordowani. I jestem przekonana, że stamtąd, z zaświatów, nie mogli nam zrobić danej krzywdy. Wręcz jestem pewna, że nam tam pomagali. Kiedy nie radziłam sobie z pewnymi sprawami, z konserwacją, zabezpieczeniem, pojawiały się bardzo trudne momenty. Oni ze mną niejako rozmawiali. Bo wracałam do domu, a rano już wiedziałam,jak rozwiązać problem. Oczywiście, to mój mózg w nocy pracował nad tym, żeby znaleźć na coś rozwiązanie, ale ja je zawsze znajdowałam.