Zawsze byliśmy trochę inni
Najpierw połączyła ich miłość do alternatywy. Nieszablonowych strojów, fryzur, pokazów ognia. Potem przyszła pora na zjednoczenie sił, by ze swojej kolejnej wspólnej pasji, jaką jest zdrowe i smaczne jedzenie, uczynić sposób na życie. Po zakończeniu studiów w Lublinie najpierw ruszyli na Warszawę. Wcześniej, Michał po radzyńskich szkołach gastronomicznych ukończył socjologię gospodarki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, Magda studiowała dwa kierunki: filozofię przyrody ożywionej na KUL-u oraz kulturoznawstwo na UMCS-ie. Specjalizacja - folklor i etnologia. Pisała autorską pracę magisterską o podaniach ludowych, wiedźmach i czarownicach na terenie gminy Wohyń. Chodziła od domu do domu wraz ze swoim obecnym mężem i razem wypytywali starsze mieszkanki o czarownice. Już wtedy zapowiadało się ciekawie. I tak zostało do dziś.
Wróciliśmy...
Po siedmiu latach w Lublinie i ośmiu latach oswajania się ze stolicą, zapragnęli wrócić do Radzynia i tutaj robić coś ciekawego dla siebie i innych. Michał w Warszawie szefował w kuchni w kilku lokalach gastronomicznych, Magda była menadżerką w kilku innych. Mieli silne podstawy do tego, by zająć się gastronomią na poważnie, na własną rękę.
Wróciliśmy. Można nas chyba nazwać lokalnymi patriotami. Biznes w Warszawie wydawał się pewniejszy, ale to tutaj są nasi przyjaciele, rodzina. Radzyń to miasto, w którym się urodziliśmy i chcieliśmy, żeby w tej przestrzeni dorastała nasza czteroletnia Marysia
- mówi Magda.
Rozłąka, która im się przydarzyła po drodze, jeszcze bardziej upewniła ich w decyzji. Przez rok Michał pracował jeszcze w Warszawie, a Magda otworzyła własną pracownię sTwory. Wychowywała Marysię, szyła, malowała na tkaninie, wycinała, haftowała, czasami też sklejała i skręcała.
Starałam się zajmować szyciem zabawek, prowadziłam warsztaty dla dzieci pracy sTwórczej. Robiliśmy coś z niczego. Głównie koncentrowaliśmy się na konstruowaniu rzeczy z recyklingu: tektury, reklamówek, folii, kabelków. Z tego wszystkiego, co się praktycznie nie nadaje do zabawy, robiliśmy lalki, kostiumy, samochody, tego typu rzeczy. Poprzez sklep internetowy udawało mi się to sprzedawać, a hitem okazał się konik-przytulanka
- wspomina. Kiedy zdecydowali się na otwarcie baru, pracownia i sTwory zeszły na dalszy plan.
Mam nadzieję, że do niej wrócę jak się uporamy z organizacją przestrzeni baru
- zapewnia. I delikatnie się uśmiecha. Na razie klientów jest tyle, że nikt nie wie, kiedy to miałoby się stać.
Jesteś tym, co jesz
Na swój wymarzony biznes, czyli Gryzli Bar - miejsce przyjazne dla żołądka, oka i ucha - dostali 20 tys. zł dofinansowania z urzędu pracy.
Wystarczyło na zakup podstawowych sprzętów, ale mieliśmy trochę własnej gotówki, pomogła rodzina, wystartowaliśmy
– mówi Michał. Na start wybrali datę 13 lutego. Nie zrobili tego specjalnie, ale też bez obaw.
Lubimy wyzwania. Dlatego chcieliśmy zaryzykować i postawić w Radzyniu na kuchnię wegetariańską. Do końca się nie udało, bo ludzie lubią mięso i oferowanie pizzy bez mięsa wzbudza popłoch, ale mamy w swoim repertuarze, oprócz dań mięsnych, całą gamę z kuchni świata i potraw wege
– wyjaśniają. Podkreślają, że zajmują się kuchnią slow food, która jest przeciwieństwem kuchni fast food, czyli żywności przetworzonej, jedzonej w biegu, w pośpiechu, w celu szybkiego zapełnienia żołądka. Przy okazji promują żywność bez sztucznych dodatków, tylko z naturalnych składników. Przygotowaną powoli, według starych, często regionalnych przepisów. Korzystają z lokalnych dostawców.
To jest takie dziwne połączenie, bo z jednej strony mamy dania fastfoodowe, czyli burgery, quesadille (czyt.: kesadije) i burrito (taki meksykańsko-teksański fast food), ale robimy je w wydaniu sloowfoodowym
- tłumaczy Michał. - Staramy się wydawać wszystkie dania jak najszybciej, ale przykładamy uwagę do tego, co się je. Żeby to nie było byle jakie i z byle czego zrobione. Na przykład mięso do burrito - wieprzowinę, wkładamy do pieca na 4-5 godzin i pieczemy wolno w sosie barbecue. Nie kupujemy gotowego mięsa, mrożonego, zawsze staramy się mieć wszystko świeże i nieprzetworzone. Wiosną stawiamy na nowalijki, jesienią na pachnącą paprykę i dojrzałe dynie. Dostosowujemy swoją kuchnię do sezonu.
A czy radzyniacy to wegetarianie?
Wbrew pozorom jest ich sporo
– śmieje się Magda.
Nam też udało się przestawić trochę radzyniaków na kuchnię wege. Ile by Michał nie ugotował dań każdego dnia, w porze obiadowej wszystko schodzi. Zupa krem z selera, marokański tażim, nawet jego kotlety z marchewki, kaszy jaglanej i twarogu
– dodaje, wyraźnie dumna z kulinarnych sukcesów męża.
Za kilka miesięcy minie rok od założenia baru. Właściciele pytani, czy coś się w tym czasie zmieniło, uśmiechają się.
Nawet nie mamy czasu zjeść
– przyznają. Ruch jest duży. Zwiększyła się kadra. Zwiększyła się karta dań. Lokal z sześcioma stolikami (za siedzisko do jednego z nich służy wnętrze starej szafy) został powiększony o klimatyczne patio, w którym można pobujać się na hamaku. Raczkują weekendowe koncerty.
Trzeba było wreszcie złapać byka za rogi i spróbować tego chleba. Rok temu stanęliśmy przed pytaniem: Jeśli nie teraz założymy bar, to kiedy?
- wspominają.
Zdecydowaliśmy się. I absolutnie nie żałujemy tej decyzji
– dodają szybko.