Kazimierz Wysokiński, zegarmistrz prowadzący zakład przy ul. Dąbrowskiego w Radzyniu, to człowiek niespożyty w działaniu i o wielu pasjach. Praca przy zegarkach, by prawidłowo odmierzały czas, to tylko jedna z rzeczy, które go interesują.
Bezczynność to choroba
W zakładzie witają wchodzących dyplomy za wygrane w miejskich konkursach "Żyję w kwiatach i zieleni". A w witrynie na specjalnej półce przybywa miniaturowych eksponatów pięknych motocykli wykonanych z wszystkiego co się da. Każdy detal zrobiony jest na wzór oryginału.
Dla mnie bezczynność to jest choroba
- żartuje pan Kazimierz, którego dobry humor nie opuszcza, a ręce są stale czymś zajęte.
Przez wiele lat moim konikiem było wędkarstwo, ale od ponad 20 lat pochłonął mnie całkowicie ogródek przydomowy.
Zaledwie trzyarowa działka za domem na osiedlu Zgoda to zachwycający, miniaturowy ogród o charakterze japońskim z wodnymi kaskadami, wielkim bogactwem zieleni, miniaturowymi figurkami ze stali i kamienia.
Jak na zegarmistrza przystało, centralne miejsce w ogrodzie zajmuje własnoręcznie wykonany kamienny zegar słoneczny.
Działka podzielona jest na na trzy części: warzywnik, część małżonki - utrzymana, jak żartuje - w stylu angielskim, i część pana Kazimierza: 12 na 6 metrów.
Śmieją się ze mnie, że u mnie więcej korzeni niż ziemi
- dodaje.
Bo rzeczywiście mam mało terenu, nie mam gdzie się rozpędzić z tym ogrodem. Każdy kawałeczek jest wykorzystany.
Natura odwdzięcza się za trud
A rośnie tam ponad 50 gatunków iglaków. Ozdobą ogrodu są metalowe rzeźby, np. Japończyk ciągnący drezynę, w czapce z lejka, ceramiczne lampy, kamienny, miniaturowy zamek z fosą, mała fontanna. Przy ścieżce czuwa żółw z kamienia.
Kiedyś, na początku hodowałem rośliny liściaste ozdobne, ale kilka lat temu był na nie pomór, trzeba było wciąż opryskiwać od mszyc, innych szkodników, ale i tak plaga zrobiła swoje
- wspomina pan Kazimierz.
Dlatego przerzuciłem się na iglaki, ale teraz nawet i iglaki dotykają różne choroby, atakują przędziorki.
Prowadzenie ogrodu jest teraz łatwiejsze niż przed laty.
Kiedyś każdą roślinkę trzeba było zdobywać, szukać, chuchać na sadzonki. Teraz na giełdach działkowiczów wszystko jest gotowe, od ręki do kupienia bądź sprowadzenia
- wspomina pan Kazimierz.
Pracy jednak wciąż jest sporo.
Samo podlewanie zajmuje mi półtorej godziny
- wylicza pan Kazimierz i mówi, że co roku, po sezonie ogrodowym, gdzieś do zimy trzyma go myśl, że już z tym kończy. Ale już wiosną, kiedy przyroda budzi się do życia, zaczyna chodzić po sklepach ogrodniczych, podpatruje nowinki, kupuje terakotowe doniczki - które uwielbia, sadzonki, roślinki i zabiera się do podlewania ogrodu.
Przyroda potrafi się pięknie odwdzięczyć za ten trud
- mówi zegarmistrz ogrodnik.