Cudny drewniany kościółek nie pomieścił krewnych, przyjaciół i znajomych. Z każdej wioski, z każdego środowiska - bo przecież znali ją absolutnie wszyscy tego warci...
Wokół Aliny zawsze było tłoczno i gwarno, każdy miał jej coś do powiedzenia albo przychodził posłuchać, czy coś fajnego wymyślić. A czasem zwyczajnie się ogrzać, bo pierwsze skojarzenie, jakie się mi, myśląc o Niej, przychodzi, to właśnie ciepło. To fizyczne, skoncentrowane w położonej w suterenie murowanego domu na Kolonii Ostrówek kuchni. Pachnącej ciastem, przetworami, mocną kawą i papierosami. Postawna gospodyni, obdarzona pasującym do postury głosem sprawiała, że po kwadransie czułeś się jak u ulubionej ciotki. Bardzo w tym była prawdziwa.
Kiedyś zorientowałem się, że nie mam potrzeby do niej wydzwaniać, bo i tak wiem, co powie. A parę razy, jak gdzieś tam coś zrobiłem na diabła, to i się nie odważyłem, bo Alina to nie był cacany aniołek: jak zasłużyłeś, to w język się nie gryzła.
Zawsze się krzątała i układała plany. Nie jestem pewien, czy nadążałem za wszystkimi obszarami jej aktywności społecznej, ale na pewno były to Koła Gospodyń oraz środowiska emeryckie, dla których, póki sił starczało, organizowała różne wydarzenia, spotkania, wyjazdy we wszystkie strony świata. Uwielbiała się śmiać i bawić - całkiem niedawno na Złotych Godach Jej i Mariana tańcowało pół świata... Zawsze byłem wdzięczny, że mogłem w tym czasie uczestniczyć. Człowiek wychodził może i trochę zmęczony, ale i trochę lepszy.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.