Najpierw jednemu z pobożnych radnych nie podobało się usytuowanie miejsca kultu patrona w jednej z okolicznych szkół, gdyż jego odosobnionym zdaniem było ono zbyt mało wyeksponowane, w dodatku dyrektorka szkoły "nie miała odwagi" zorganizować z okazji otwarcia nowej sali sportowej godnego nabożeństwa w kościele, ograniczając się jedynie do rytualnego pokropku. A przecież sala okazała, wyposażona w sprzęty wszelakie, nowiusieńkie, które aż prosiły się o uczczenie kropidłem maczanym w wodzie uznanej za święconą.
Przypominam sobie i nigdy nie zapomnę, że onegdaj na sesji połączonych samorządów przez aklamację zostało przyjęte w Radzyniu Podlaskim stanowisko wyrażające najwyższe uznanie dla wszystkich, którzy przez 1050 lat uznawali Krzyż Chrystusa za najważniejszy drogowskaz w budowie dobra wspólnego. Pamiętam także wrzawę w obronie świętego ogłoszonego zbyt subito i gorliwe podpisy pod stosowanym dokumentem w obronie człowieka jednak, którego w dodatku nikt nie atakował oraz drogę krzyżową, w której zmuszony byłem uczestniczyć jako nauczyciel świeckiej w końcu szkoły. I mnie się wypomina pochody pierwszomajowe sprzed ponad trzech dekad, w jakich uczestniczyłem z radością i bez prynuki, jak większość ówczesnego społeczeństwa, która teraz wszystkiego się wypiera, twierdząc, że była do czegoś przymuszana?
Najlepiej przyjąć coś przez aklamację. Wtedy nie ma miejsca na jakąkolwiek – teoretyczną choćby debatę, możliwość zgłoszenia zdania odrębnego. Jednogłośnie, jednomyślnie, gdy nikt nie był przeciw, nie wychylił się, nie zaprotestował. Można inteligentnie przesunąwszy punkt sporu w miejsce, gdzie sporu nie ma, snuć swe insynuacje wobec neutralnych światopoglądowo – czytaj niewiernych, pogan, zaprzałych Saracenów, manipulując, bezpodstawne, formułując oskarżenia o obcinanie, czy też opiłowywanie Matki naszej – Kościoła.
A przecież nie ma takiej alternatywy: dzieci albo krzyż. Że walczę z krzyżem i chrześcijańską tradycją, zasłaniam się dobrem dzieci, burzę z trudem osiągnięte dzięki poświęceniu krzyża "poczucie jedności, tożsamości i dumy narodowej"? Trzeba koniecznie powtórnie zawierzyć nasze miasto i zawierzenie to wznawiać raz na miesiąc niczym miesięcznicę pod schodami prowadzącymi donikąd!
Do czego zmierzam? Otóż ostatni rok szkolny spędziłem w szkole z dumnym imieniem Św. St. Kostki, któremu – na co nie istnieją żadne racjonalne dowody – objawiła się Matka Boska. Muszę z przykrością stwierdzić, że takiego siedliska wzajemnej nienawiści, zawiści, zazdrości i pogardy dla drugiego człowieka, jak ta placówka, nie spotkałem w swojej trwającej za długo drodze pedagogicznej.
W dodatku wielokrotnie byłem zmuszany do zmiany wystawionych przez siebie ocen – rzekomo dla dobra dziecka, jakbym próbował jakiemuś dziecku szkodzić. Bo to, że uczeń dysponuje opinią lub orzeczeniem Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w świetle przepisów jest dla nauczyciela wyłącznie sugestią, z której ma on prawo w sposób sobie właściwy i twórczy wybiórczo skorzystać. Opinia PPP nie jest więc żadnym glejtem na wysoką ocenę i lenistwo ucznia, a jego praca, wiedza i umiejętności winny być oceniane w zgodzie z rzeczywistością. Opinia taka nie zwalnia takiego delikwenta z jakiejkolwiek pracy, a tak uważają niektórzy rodzice i – co gorsza – ich nauczyciele, a często rodzice – nauczyciele w jednym.
Dziś w szkole nikt nie czyta lektur, nie odrabia prac domowych, nie uczy się, bo nie musi. Nikogo nie interesuje rozwój dziecka, wzrost jego wiedzy i umiejętności. Większość dzieci nie umie samodzielnie złożyć kilku zdań, nie zna podstawowych kategorii gramatycznych, nie respektuje zasad pisowni i wszyscy się na to zgadzają dla dobra dziecka i za przyzwoleniem dyrekcji, pedagogów, władz oświatowych i organu nadzoru. Wszystkich obchodzi wyłącznie ocena.
Dzieci nauczycielskie uważane za geniuszy, genialności swej nie odziedziczyły po nikim, bo gdyby tak było, to ich matki nie zostałyby wiejskimi nauczycielkami, tylko np. kardiochirurgiami, notariuszami, adwokatkami lub co najmniej politykami, chociaż do tego akurat kwalifikacje żadne potrzebne nie są, o czym świadczy poziom radnych wiejskich i miejskich, których intelektem można się delektować, słuchając żałosnych transmisji z sesji samorządowych. Im mniej ludzi słucha tego bełkotu, tym mniej ma świadomość, jakich tuzów błyskotliwości wybiera na swych przedstawicieli.
Czy miłość Ojczyzny, duma narodowa jest czymś złym? Nie, ale na Boga, zacznijmy uczyć nasze dzieci, a nie tylko zabiegać o ich wysokie oceny!!! Tymczasem w dziwny sposób akceptujemy sytuację, bo jesteśmy zbyt tchórzliwi, aby to, o czym tu napisałem, przyznać.
P. S.
Post scriptum zbędne, ale to jest moja odpowiedź na pytanie zawarte w temacie.
Andrzej Kotyła
Zobacz również: (Felietony innych autorów)
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.