reklama
reklama

Do kolekcji radzyńskich oryginałów – Lolek!

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Do kolekcji radzyńskich oryginałów – Lolek! - Zdjęcie główne

Andrzej Kotyła

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Aż niedźwiedź z herbu ryczy. Radzyńskie opinieOrkiestra dęta w Radzyniu Podl. powstała w 1929 r. Jej założycielem i kapelmistrzem był Władysław Nawrocki. Początkowo liczyła kilka osób, a nie wszyscy członkowie znali nuty. Zawsze jednak związana była z lokalnymi tradycjami muzycznymi i potrzebami społecznymi.
reklama

Moje wspomnienia dotyczące orkiestry sięgają lat 60. i 70. ub. stulecia, kiedy – jako małoletni pętak – często przysłuchiwałem się graniu tych muzyków (a może muzykantów?), niezmiennie podziwiając ich talent przy różnych okazjach. Obchody 1 Maja, 22 Lipca, uroczystości smutniejsze, jak np. pogrzeby świeckie miejscowych notabli partyjnych. W takiej okoliczności trumnę wystawiano zwykle w siedzibie komitetu PZPR (dzisiejszy budynek starostwa), po czym w rytmie marsza żałobnego w wykonaniu orkiestry dętej, odprowadzano na miejsce wiecznego spoczynku – wówczas jedyny w Radzyniu, stary cmentarz.

Z muzyków onego czasu pamiętam z nazwiska trzech tylko wykonawców – tatę mojego koleżki lat młodzieńczych Zbyszka – pana Skulimowskiego, tatę mojej przyjaciółki lat bardzo wczesnej młodości Ani – pana Kazimierza Sposoba i ... Lolka. Lolek (Leonard Fręchowicz), to była barwna i oryginalna postać z wielu względów. Doskonale wyczuwając rytm, grał na bębnie, niosąc ten ogromny instrument przed sobą na pasku przewieszonym przez plecy. Perkusista był niskiej postaci, lecz obszernej korpulencji sugerującej zupełny brak dyscypliny w odżywianiu. Bęben dodatkowo potęgował efekt kontrastu pomiędzy konusowatą posturą a imponującą objętością "wnętrza", co samo w sobie budziło uśmiech niejednego gapia – słuchacza koncertowych popisów wywijającego czymś na kształt tłuczka do ziemniaków wąsatego Lolka. 

reklama

Większość radzynian znała go i traktowała z życzliwym podziwem z domieszką nieodzownego sarkazmu, niepozbawionej uszczypliwości ironii, pomieszanego z lekkim dystansem zabarwionym pewną dozą kpiny. Lolek sprawiał zaś wrażenie, jakby nic sobie z tej specyficznej popularności nie robił i przez lata dzielnie dźwigał swój taraban, znosząc docinki, uśmieszki, a czasem przejawy jawnej drwiny. Miałem wrażenie, że to pogodny, o przychylnej powierzchowności szczęśliwy człowiek, który zna swoją wartość na tyle, aby nie burzyć w sobie zapasów umiarkowanego spokoju.

Moją wiedzę o Lolku wzbogacił w tamtych gomułkowskich czasach mój ojciec, któremu przyszło spotkać się z Lolkiem w wojsku, gdzie w zimnowojennym czasie często powoływano rezerwistów na kilkutygodniowe ćwiczenia. Służyli razem gdzieś na Mazurach w batalionie czołgów, skąd Lolka przedterminowo zwolniono, rzekomo przez to, że nie mieścił się w luku prowadzącym do wnętrza T-34! To dopiero była sensacją, która sowicie pomnożyła sławę dzielnego dobosza.

reklama

Rodzina Lolków (inaczej ich nie nazywano) zamieszkiwała drewnianą starą chałupę w samym centrum miasta przy Ostrowieckiej obok dzisiejszego banku PKO BP, przy przejściówce do Dąbrowskiego, z drugiej strony granicząc z kamienicą wówczas Mrówczyńskich i Hapków, w miejscu obecnie okazałego obiektu handlowego. Do wiecznie otwartej sieni tego domu schodziło się (lub zjeżdżało rowerem) z ulicy lekko w dół, gdyż ta pozostawała przez dekady na swoim poziomie wobec trwałego podnoszenia się poziomu trotuaru.

Przez lata skład orkiestry się zmieniał. Lolek był ten sam i taki sam, lecz zapewne bym o nim zapomniał, gdyby nie zdarzenie z lat o wiele późniejszych, bo 90., gdy sprawowałem zaszczytną funkcję przewodniczącego tutejszej rady miejskiej...

reklama

P.S.

Pewnego dnia, podczas mojego dyżuru samorządowego, pełnionego z moją szanowną zastępczynią p. Marią Beń, niespodziewanie nawiedził mnie nie kto inny, jak LOLEK! Wniósł do biura ogromny neseser wypełniony... fajerwerkami i – wydając z siebie coś na kształt rechotu żaby – zaczął powoli wyjmować z torby wybuchowe akcesoria. Okazało się bowiem, że Lolek, zmieniwszy rodzaj zajęcia, zajął się był handlowaniem owymi sylwestrowymi atrybutami i nie mógł zrozumieć, jak to jest, że w Kocku wolno mu to robić, a w Radzyniu nie, ponieważ tutejsza rada wprowadziła przepis zabraniający tego procederu. Uznając, że nie będę w stanie wyperswadować byłemu bębniście sprawy, wycofałem się pod byle pretekstem, pozostawiając Lolka tête-à-tête z Panią Profesor, za co niniejszym Ją przepraszam.

reklama

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama
logo