Co do zasady samo obchodzenie urodzin wydaje mi się mało sensownym pomysłem. Gdzieś, kiedyś, nie pamiętam już u kogo, przeczytałem, że to jest tak, jakby się spadło z dachu i w locie ku ziemi radośnie świętowało minięcie kolejnych pięter. Pewnie tak. Acz jako człowiek raczej pogodny, w miarę praktyczny i jakoś niespecjalnie skłonny i zdolny do głębszych rozważań nad mizernością ludzkiej kondycji, wyżej stawiam argument, że każdy powód, żeby poświętować, jest dobry.
Zresztą czym ja się martwię, z długowiecznej rodziny jestem. Mama dalej sprawniej rozwiązuje krzyżówki niż ja, 90-letni Wuj książki pisze, Ciotka ostatnio sprawnie kiwnęła jakąś komisję (chyba z ZUS-u)... Poza tym ja jestem dodatkowo uprzywilejowany. Zawsze chwalę się wszystkim, że mam najzgrabniejszą Żonę na świecie. Teraz dodatkowo dodaję: a poza tym potrafi od razu rozpoznać udar i zawał!
Jednym słowem: żadnej nadziei, sukinsyny!!!
To może jednak się ustatkować, może jednak uznać, że po pięćdziesiątce coś nie przystoi? Może jakieś postanowienia poczynić? (w tym momencie ciągle siedzący w środku krzepki bęcwał, który trzy dekady temu zaczynał studia na KUL-u, kompletnie stracił zainteresowanie tym wewnętrznym dialogiem...). Dobra, spróbujmy.
Nie będę siedział na kanapie i miał za złe. Niczego i nikomu.
Nie będę w ogóle siedział na kanapie. Będę dalej biegał 10 km poniżej 55 minut. Najlepiej z kumplami do baru.
Nie będę szczypał się w język. O tej porze najważniejsze jest, żeby jednak zdążyć wszystko powiedzieć.
Innych zagrożeń nie dostrzegam. Kiedyś kolega Adam powiedział: jak ktoś nie był wałem, mając 17 lat, to nie będzie i po pięćdziesiątce.
Amen.
Zbigniew Smółko
Zobacz również: (Felietony innych autorów)
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.