Od lipca zeszłego roku odbiorcy indywidualni, czyli Pan i Pani też, mogą kupować prąd w taryfach dynamicznych. Czyli raz taniej, a raz drożej, tak jak wyglądają ceny na giełdzie energii. Czy to się opłaca? Rządowa tarcza do końca tego roku ogranicza cenę do maksymalnie 61 groszy za kilowat, więc można tylko zyskać, kupując czasem taniej. Tak się składa, że to czasem taniej zaczyna wypadać coraz częściej, głównie w weekendy. W soboty i niedziele fabryki i szkoły stoją, a rozpędzonych elektrowni nie bardzo idzie jak zatrzymać. W środku dnia to odbiorcy dostają kasę za pobór prądu.
Nie wiem, czy to dla Czytelników jest jasne, więc powtórzę. W Niedzielę Palmową przez osiem godzin ceny na rynku energii były ujemne. Czyli to sprzedawca prądu płacił jego odbiorcom. Oczywiście dochodzą koszty przesyłu, ale i z nimi w samo południe za każdy zużyty kilowat można było otrzymać 30 groszy. Domowe magazyny energii, czyli bateryjki w mieszkaniu, zaczynają mieć ekonomiczne uzasadnienie. I takich weekendów będzie coraz więcej. Oczywiście to zasługa fotowoltaiki, ale nie tylko. Zimowymi nocami na ten wynik pracują elektrociepłownie, które prócz ciepła produkują też energię - vide PEC.
Takim darmowym prądem można w niedzielę upiec ciasto, bądź naładować auto elektryczne. Wtedy jazda tym wehikułem kosztuje 5 zł za każde przejechane sto kilometrów. Tyle że to elektrownia płaci. Za babki wielkanocne też.
Radosław Grudzień
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.