Fajnie na miejscu spróbować, czy to kukurydzianych napuszonych rumuńskich buł chlebowych, czy to kwaśnych kminkowych litewskich razowców, albo gruzińskich puri i szoti wyciągniętych świeżo z okrągłych pieców.
W Teheranie pieczony na rozgrzanych kamykach placek, a nawet ormiański lawasz nie zastąpi jednak polskiego chleba. A już na pewno nie żytniego ze słonecznikiem z naszego lokalnego PSS. Uwielbiam go, jak jest jeszcze ciepły i chrupiący, ale znakomity jest też na drugi czy trzeci dzień, kiedy troszkę obeschnie. Mniam. Jedna z moich córek woli bułki, koniecznie bez maku, druga pszenny. Najlepsze wypieki z miejscowej spółdzielni.
Teraz wstawka wspomnieniowa. Parę lat temu Kaśka, moja żona, zabrała mnie ze sobą do Krakowa. Hotel, w którym nocowaliśmy i szkoliliśmy się, stał w centrum krakowskiego Kazimierza. Wybrałem się na przechadzkę i okazało się, że w okolicy jest kilka sklepów piekarniczych i tylko jeden spożywczy. Czyli Krakusy robią tygodniowe zakupy w supermarketach, a codzienne zakupy świeżego pieczywa pod domem.
I moim zdaniem to jedyna szansa dla marniejącego radzyńskiego PSS. Mają znakomite lokalizacje do sprzedaży świeżego pieczywa, trzeba tylko zwiększyć jego asortyment. Albo poprzez sprzedaż wyrobów konkurencji w swoich sklepach, albo przez zwiększenie produkcji i rodzajów wypieków. Może też należałoby wzorem Żabek wprowadzić sprzedaż hot-dogów? Orlen ma z tego tyle zysku, ile ze sprzedaży paliw na stacjach.
A na razie, cytując balladę wykonywaną przez Wolną Grupę Bukowina: "Chleb się chlebie, bo nad chleb być może co?".
Zobacz również: (Felietony innych autorów)
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.